Dodana przez
Justyna
w dniu 10.07.2024
Opinia użytkownika sklepu
<p>Na imię mam Justyna, etymologia tego imienia podchodzi z czasów rzymskich i oznaczała kobietę „sprawiedliwą”, i ma to o tyle znaczenie, że dzisiaj ogłoszę dla was werdykt w przedmiocie oceny trzeciej książki Katarzyny Bondy, należącej do serii „Cztery żywioły Saszy Załuskiej” ? Czuje na sobie wielką odpowiedzialność z tego tytułu, ponieważ polska pisarka cieszy się opinią „królowej polskiego kryminału” od czasu, gdy słowami tymi nazwał ją Kuba Wojewódzki. Czy słusznie? Tak i nie. Niewątpliwie Bonda pisze najlepsze kryminały w naszym kraju, jednak jej twórczość już jakiś czas dalece wykroczyła poza ramy jednego gatunku. Było to widać w pierwszych częściach sagi o Hubercie Meyerze, podobnie rzecz wygląda z jego alter ego, czyli Saszą Załuską, tytułową bohaterką nowszej serii kryminałów autorstwa Katarzyny Bondy. Kiedy czytałam „Lampiony” i byłam mniej więcej w połowie książki, zrodził się w mojej głowie pomysł na jej recenzję. Prawdę mówiąc, nie pamiętam, kiedy ostatnio pisałam jakąś recenzje, może jeszcze w czasach szkolnych? Wymaga to zaangażowania, czyli trzeba mieć dobry powód, aby porzucić lenistwo i zebrać się do recenzji, niemniej powód ku temu mam dziś bardzo dobry – mniej więcej od trzech lat pochłaniam kolejne książki Katarzyny Bondy i uznałam, że napisanie o tym pozwoli na ekspresję uczuć i emocji, jakie Katarzyna Bonda budzi we mnie swoją twórczością ? <br><br>Początkowo do sagi z Saszą Załuską podchodziłam mocno... nieufnie. Dlaczego? Wszystko za sprawą sukcesu, jaki Bondzie przyniosły książki z Hubertem Meyerem. Pozornie mogłoby się wydawać, że autorka napędzona sukcesem, pójdzie o krok dalej i stworzy jeszcze ciekawszą, tym razem kobiecą postać w świecie literatury kryminalnej. Pojawienie się Huberta Meyera było zapowiedzią czegoś nowego w dziedzinie kryminalnych historii – autorka zrezygnowała z postaci przypakowanej, rozwiązującej swoje problemy za sprawą imponującej muskulatury, na rzecz mężczyzny pozostającego w cieniu głównych wydarzeń, tajemniczego i enigmatycznego. Na pewno jednak nienudnego! Nie jestem odosobniona w tej opinii, na przestrzeni wszystkich ośmiu (do tej pory) wydanych części, tytułowy bohater zaskakująca często wikła się w rozmaite relacje natury osobistej, co często stanowi dla niego formę terapii po mniej lub bardziej bolesnych doświadczeniach zawodowych. Huber Meyer okazał się nad wyraz ciekawym człowiekiem, a fakt, że jego osoba inspirowana była postacią zasłużoną dla rodzimej kryminalistyki, jaka niewątpliwie był Bogdan Lach, tylko wzmagała moja ciekawość w zakresie kolejnych przygód głównego bohatera powieści Katarzyny Bondy. Wielkim plusem w moich oczach okazał się fakt, że świat przedstawiony przez autorkę wydawał się niezmiennie wiarygodny i realistyczny, duży w tym udział samej Bondy, która poświęciła, jak zgaduje sporo czasu, aby dokonać właściwego researchu i należycie opisać swoje pomysły w kolejnych powieściach o Meyerze. Główny bohater prezentował błyskotliwe i mocno niestandardowe koncepcje dla rozwiązania trudnych postępowań kryminalnych, a kiedy nie pracował, to ochoczo spożywał morze tequili, oddawał się miłosnym igraszkom z kobietami, a czasem potrzebował pobyć sam i spędzał całe dnie w domku położonym na skraju Puszczy Białowieskiej. Wszystko to polane sosem lekko dekadenckim, miejscami nawet nihilistycznym, zupełnie, jak gdybyśmy mieli szanse spoglądać na głównego bohatera przez brudną szybę. Z jednej strony miałam wrażenie, że coraz lepiej poznaje policyjnego profilera, z drugiej jednak wydawał się on mieć co raz więcej tajemnic, a z czasem miałam go ochotę po prostu przytulic, facet wyraźnie tego potrzebował, szczególnie w „Zimnej sprawie”, gdy śmiertelnie postrzelił prokurator Weronikę Rudy. Powieści Katarzyny Bondy mają dla mnie wielkie znaczenie, nie jest jednak łatwo oddać całe spectrum emocji, jakie we mnie budzą — wierzcie mi na słowo, przeczytałam w życiu wiele kryminałów, ale to od polskiej pisarki zmieniły mój pogląd na ów gatunek. I wtedy pojawiła się na horyzoncie serią z Saszą Załuska, wkrótce w rękach trzymałam „Pochłaniacza”, „Okularnika”, a dziś mam „Lampiony”. Dawno temu skończyłam czytać „Kasację” Remigiusza Mroza, pomyślałam wtedy, że spoko tej kryminał, ale chciałabym więcej. Po latach to „więcej” oferuje nam Katarzyna Bonda i czyni to z rozmachem! <br><br>Nie przez przypadek powiedziała wyżej słow kilka na temat Huberta Meyera. Stanowi on naturalny punkt odniesienia dla serii z Sasza Załuska, niemniej warto zdać sobie sprawę, że Katarzyna Bonda nie proponuje nam powtórki z rozrywki, jej kolejne książki nie są kalkami. Wydawać by się mogło, że taki sposób działania byłby uzasadniony – polski kryminał od lat cierpiał na charakterystyczne postacie damskie i męskie, trudno mi bowiem zachwycać się Joanną Chyłką czy Konradem Oryńskim, ich perypetie to były książki obyczajowe z elementami kryminału. Katarzyna Bonda proponuje nam rozrywkę na innych zasadach — zarówno przedstawiając Huberta Meyera, jak i Saszą Załuską, polska pisarka wymaga od swoich czytelników... cierpliwości. Taka postawa stanowi pokłosie pracy, jaką Bonda wykonuje nad swoją każdą kolejną powieścią. Dobrym przykładem są tu książki „Sprawa Niny Frank” oraz wspomniany wyżej „Okularnik”. W jednym i drugim przypadku Bonda umieszcza akcję swoich powieści w Hajnówce, małej miejscowości na Podlaski gdzie polska pisarka spędziła niemal cale dzieciństwo. Zabieg ten poczytałam sobie za interesujący, ciekawy i jednocześnie odważny. Dlaczego? Polski czytelnik kryminałów zdążył przywyknąć za sprawa twórczości Remigiusza Mroza, że najważniejsze zagadki z tego gatunku rozwiązywane są w Warszawie lub jej bliskich okolicach, dawało to pisarzowi szerokie pole do popisu w zakresie przygód głównych bohaterów w wielkomiejskim świecie. Katarzyna Bonda poszła pod prąd i przedstawiła Hajnówkę, o której większość z nas pewnie nawet nie wie, gdzie ów wioska dokładnie lezy. Południowo-wschodnie rozbierze granicy polsko-białoruskiej nie są oczywistym kierunkiem turystycznym, jednak takie zapomniane przez Boga i historię miejsca mają swój urok, tajemnice, często szalenie hermetyczny klimat. Trudno o lepszy krajobraz dla kryminalnych historii, co? Katarzyna Bonda z odwagą rzuca swoich bohaterów po różnych miejscach w naszym kraju – obok wspomnianej Hajnówki pojawiły się już Katowice, zamek w Mosznie, Poznań, Łódź czy Ełk. Co ciekawe, polska pisarka ma tę niezwykła umiejętność, że nawet kiedy czytałam powieść „Zimna sprawa”, której akcja osadzona była w Poznaniu dobrze przeze mnie znanym, autorka zaskakiwała mnie opisami miasta, czułam, jak bym była tam była pierwszy raz. Sama stolica Wielkopolski wydawała mi się w książce Bondy po stokroć mniejsza, niż ją zapamiętałam z czasów mojego studiowania. Inaczej mówiąc, mam wrażenie, że polska pisarka znakomicie opanowała sztukę miniaturyzowania okruchów rzeczywistości, jakie nam przedstawia, skupiając jak w soczewce nasze narodowe kompleksy, zalety i wady. <br><br>Poprzednia część cyklu z Saszą Zaułuską, czyli „Okularnik” przyniósł zmianę w narracji ze strony autorki. Podobnie jak miało to miejsce w przypadku Huberta Meyera, Katarzyna Bonda stopniowo uwalnia swoją bohaterkę w oczach czytelników. W „Pochłaniaczu” tak naprawdę niewiele było okazji, aby cokolwiek dowiedzieć się tytułowej bohaterce, polska pisarka przedstawiła ciekawą intrygę i dość skomplikowaną zagadkę kryminalną, wciąż jednak niewiele było wiadomo o samej Saszy Załuskiej. Zmienił to „Okularnik”, który przeniósł nas do Hajnówki, gdzie policyjna profilerka miała znaleźć spokój i ukojenie. Przed czym? Jak to bywa w książkach Katarzyny Bondy – najczęściej przed przeszłością. Policyjna profilera niedawno rozważała myśl o ostatecznym porzuceniu pracy w policji, szybko jednak doszła do wniosku, że niczego innego w życiu na dobrą sprawę robić nie umie. Jednocześnie czas spędzony na Podlasiu miał przynieść tytułowej bohaterce wyczekiwany spokój, zdrowy dystans do niedawnych wydarzeń z jej życia. Podobnie jak wyglądało tu o Huberta Meyera we „Florystce”, co? Ciekawostką może być fakt, że polska pisarka rozgrywa obie sprawy zupełnie inaczej, nie proponuje nam otwartych schematów i całe szczęście! Wracając jednak do poprzedniej części — mamy okazję przeczytać o wydarzeniach z polsko-białoruskiego wesela, na które uprzednio zaproszono Saszę Zauską. Opisy imprezy wydawały mi się interesujące, jestem zdania, że takie lokalne zabawy gdzieś na końcu świata mają przyjemniejszy wymiar, aniżeli wszystko dopięte na ostatni guzik w najdroższych salach bankietowych. Szybko okazuje się, że impreza została przerwana w mało sprzyjających okolicznościach – panna młoda została uprowadzona, a tropy prowadzą do lokalnego przedsiębiorcy. Od razu pojawił się w mojej głowie pomysł, kto miał dobry motyw dla takiego działania? Autorka trzymała mnie jakiś czas w niepewności, przedstawiając retrospekcje tytułowej bohaterki, a potem to już w ogóle rozpoczęła się jazda bez trzymanki! Lokalny przedsiębiorca, którego boją się wszyscy w okolicy, po pannie młodej nie został nawet welon, goście pojedli, potańczyli i rozeszli się do domu. Koniec balu? Przeciwnie! Katarzyna Bonda sięgnęła do odmętów historii najnowszej naszego kraju i zahaczyła o wrażliwe jej nuty w postaci „Żołnierzy Wyklętych”. Zadziwiające, że minęło kilka dekad od tamtych wydarzeń, a jednak ów temat dzieli polskie społeczeństwo i trudno spodziewać się w niedalekiej przyszłości narodowej debaty w tym przedmiocie. Zbyt wiele spraw budzi zbyt mocne emocje. Tym większy plus dla samej Katarzyny Bondy, że z odwagą podejmuje temat ogniskujący opinię publiczną w naszym kraju. </p><p>Rozmawiałam z moimi przyjaciółkami i słyszałam parokrotnie opinię, że „Lampiony” to jedna ze słabszych książek w dorobku Katarzyny Bondy. Przyznaje, że nie do końca rozumiem takie podejście. Mówi się, że a apetyt rośnie w miarę jedzenia. Twórczość Katarzyny Bondy zaostrzyła nasze zęby na kolejne publikacje polskiej pisarki, jednak w szerszym ujęciu widzę tu pewien paradoks. Przeczytałam wszystkie 8 części przygód Huberta Meyera i trudno mi nie odnieść wrażenia, że policyjny profiler „rozkręcił” nam się na dobre mniej więcej przy trzeciej części, czyli „Florystce”. Tak to już bywa z kryminałami, oczekujemy szerokiego spectrum emocji i szalonej jazdy, jednak autorka potrzebuje czasy, aby przedstawić nam unikalny świat oraz jego głównych bohaterów. W przypadku Saszy Załuskiej trwa to nieco dłużej, być może jest to związane z tytułową bohaterką, która jako kobieta jest postacią bardziej złożoną niż sam Hubert Meyer? Nie zrozumcie mnie złe, to żaden zarzut feministyczny, raczej luźne spostrzeżenie, które wydaje się uzasadnione w świetle moich życiowych doświadczeń ? <br><br>Największą niespodzianką powieść „Lampiony” jest obsadzenie w roli głównej... Łodzi. Miasto to położone w centralnej części Polski jest wyjątkowe z wielu powodów — w przeszłości było stolicą rodzimego biznesu szwalnego, zbudowane zostało na wzór... Nowego Yorku. Nie jest to żart – widok na Łódź z lotu Ptaka rzeczywiście przypomina amerykańskie miasto za sprawą prostopadłych ulic, niewidywanych właściwie w żadnym innym miejsce w naszym kraju. Łódź to jednak nie tylko ulica Piotrowska i liczne pasaże zgromadzone wokół niej, ale przede wszystkim ciemne uliczki i liczne zakamarki, które opisuje Katarzyna Bonda. Nie mam pojęcia, ile czasu pisarka spędziła w Łodzi, ale widać, że doskonale zna jej topografię i to kolejny dowód na to, jak poważnie Bonda traktuje czytelników w zakresie researchu swoich książek. Jeśli chodzi o wątek kryminalny, to jest on pokłosiem zamachów terrorystycznych, jakie dokonano we Francji przed kilkoma laty, ponadto pojawiają się również podejrzane poważania na szczytach lokalnego biznesu i władzy, gwałty, morderstwa, wielkie pieniądze, narkotyki, a nawet czyściciele kamienic i ukryte skarby. Sporo tych wątków i pozornie wydawać by się mogło, że nie wszystkie one są konieczne dla rozwiązania kryminalnej zagadki przedstawionej w książce „Lampiony”. Nauczona jednak doświadczeniami, poczekam z oceną całej serii do czasu przeczytania „Czerwonego Pająka”. Twórczość Katarzyny Bondy mogłabym porównać do moich ulubionych cukierków, krówek ciągutek. Można chwile pogryźć, zjeść i iść spać. Można też się delektować, poczuć symfonię smaków na kubkach smakowych i zamiast pięknych snów, poszukać pięknych wspomnień ? <br><br>„Lampiony” zaskakują, warto jednak spojrzeć na nie w szerszym kontekście. Przedstawienie akcji powieści w Łodzi oceniam na plus, sięgnięcie po wątki terrorystyczne wydało mi się ciekawe, a sami bohaterowie wiąż i wciąż wydają się rozkręcać, szczególnie tytułowa bohaterka całej serii, Sasza Załuska. Swoją drogą jej osoba w „Lampionach” wygląda nieco inaczej, niż miało to miejsce w „Pochłaniaczu” oraz „Okularniku”. Tym razem Zauska idzie za rękę z czytelnikiem, sama wchodzi w role widza i patrzy na przedstawione w książce wydarzenia z pewnym dystansem. Dlaczego? W mojej ocenie Katarzyna Bonda chciała w ten sposób ukazać, że jej książki nie zmierzają bezpośrednio do odpowiedzi na pytanie, kto morduje, jest to bowiem rzecz wtórna w kryminale z najwyższej półki. Liczy się motyw i droga sprawcy, jaką ten jest gotowy pokonać, aby spełnić swoje chore wizje. Zarówno Sasza Zauska, jak i Huber Meyer wydają się czerpać pełnymi garściami z postaci Bogdana Lacha, policyjnego profilera, którego karierę Katarzyna Bonda przez długie lata śledziła, szukając inspiracji dla swoich książek. <br><br>Ostatnie dni deszczowego listopada za oknem, idealny czas, aby domknąć serie z Saszą Załuską. „Czerwony pająk” spogląda już na mnie z mojej biblioteczki i wyjątkowo tym razem nie popadam w osobliwe konwulsje, moja arachnofobia nie daje o sobie znać ? </p>