Dodana przez
Ewka
w dniu 10.07.2024
Opinia użytkownika sklepu
<p>Tegoroczna jesień mocno dała mi się we znaki i okropnie się pochorowałam na przełomie października i listopada. Nie czułam ani węchu, ani smaku, co w ocenie moich znajomych oznaczało jedno: znowu dopadł mnie koronawirus. Pierwsze spotkanie z tym okropnym wirusem miałam przed rokiem i rzeczywiście ciężko je zniosłam, tym razem było jednak inaczej. Ogólne osłabienie wpisywało się w klimat jesiennej aury, ale w połączeniu z ciepłym kocem, ulubionym kubkiem z pyszna kawą i zestawem mocnych kryminałów, udało mi się wrócić do żywych i mam przyjemność podzielić się z wami wrażeniami na temat „Czerwonego pająka", ostatniej z części „Czterech Żywiołów Saszy Załuskiej". Prawdę mówiąc, miałam lekkiego stresa sięgając po tę książkę. Długo odkładałam kryminały Katarzyny Bondy, a kiedy zaczęłam czytać „Pochłaniacza”, straciłam zupełnie głowę dla pomysłów polskiej pisarki. Okazało się, że autorka potrafi nie tylko znakomicie utrzymać ciekawość czytelnika w poprzednich częściach, ale również udanie i wiarygodnie śpiąc ze sobą wszystkie wątki w finale, który dosłownie pozostawił mnie z otwartą buźką. To musiało śmiesznie wyglądać, biorąc pod uwagę, że akurat nie miałam wtedy nic pod ręką do jedzenia, czułam się jednak syta kryminalnymi zagadkami, które nawet z kilkudniowego dystansu, wydają mi się świadectwem niezwykłej wyobraźni Katarzyny Bondy. Przy czym im więcej czytam o autorce, tym więcej mam wątpliwości, że opisane przez nią sprawy to jedynie twórcza inwencja. Bonda przez kilka lat pracowała jako dziennikarka i miała okazje przeglądać tysiące akt kryminalnych spraw, do tego pracowała z guru polskiej kryminologi, Bogdanem Lachem. Krótko mówiąc, Katarzyna Bonda miała wszystko, aby wstrząsnąć literatura kryminału w naszym kraju i zrobiła to z rozmachem, o jaki nikt jej nie podejrzewał. Panie i Panowie, to nie Remigiusz Mróz pisze najlepsze powieści z gatunku kryminału w naszym pięknym kraju nad Wisłą. Królowa jest tylko jedna i na imię jej Katarzyna. A z agentem Jamesem Bondem łączy ją więcej niż tylko nazwisko, ale o tym później! ? <br><br>Powieść „Czerwony pająk” to epilog czteroczęściowej sagi o Saszy Załuskiej, znanej na wybrzeżu profilerce policyjnej. Cztery książki to mało i dużo. Dużo, jeśli spojrzymy na powieści autorki tylko przez pryzmat kryminalnych zagadek. Z powodzeniem można by obdzielić wielotomową serię pomysłami Katarzyny Bondy, opisanymi tylko w „Czterech Żywiołach Saszy Załuskiej”. Mało, jeśli weźmiemy pod uwagę, że polska pisarka rozkręca się z roku na rok i proponuje nam coraz ciekawsza, barwniejszą i przemyślaną zabawę w rozwikłaniu kryminalnych historii. Wiele lat temu, urzędujący premier, Leszek Miller, powiedział słowa, które przeszły do historii rodzimej debaty publicznej: „Mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale po tym, jak kończy”. Jak skończyła się historia Saszy Załuskiej, opisana przez Katarzynę Bondę? <br><br>Krótka uwaga, zanim opowiem wam o moich wrażeniach! Przeczytałam wszystkie cztery tomy w mniej niż tydzień. Wspomniana na wstępie choroba spowodowała, że miałam więcej czasu niż zazwyczaj, a dobry kryminał można poznać https://******.**. po tym, że trudno się od niego oderwać. Towarzystwo Saszy Załuskiej wydało mi się pociągające już w pierwszej części, tj. „Pochłaniaczu”. Na początku pomyślałam, że to ładny tytuł dla kryminalnej intrygi, choć nie miałam pojęcia, co kryje się za tym enigmatycznym tytułem. Później przyjęłam twórczość Katarzyny Bondy z pełnym dobrodziejstwem inwentarza, czyli zrozumiałam, że próżno mi szukać wskazówek dotyczących opowieści opisanej przez autorkę w samych tytułach. I dobrze, byłabym rozczarowana głęboko, gdyby ponad 400 stronicowe opowieści udało się rozwijać za pomocą jednego tylko słowa. Wy pewnie tez, co? Wracając do „Pochłaniacza” - jest to w mojej ocenie przedziwna książka, mocno oddająca charakter samej autorki. Powiem więcej, Sasza Załuska, główna bohaterka całej serii w wielu fragmentach wydawała mi się powielać pewne zachowania Katarzyny Bondy z jej życia, o których sama opowiadała w licznych wywiadach. Podobieństw jest tu sporo, zaczynając od nastoletniej córki głównej bohaterki, Karoliny. Bonda również ma córkę, którą samotnie wychowuje i jak zawsze podkreśla, jest ona dla niej najważniejsza. O Karolinie Załuskiej długi czas w sumie nic nie wiadomo, oprócz tego, że dziewczyna dorasta i zadaje co raz więcej pytań swojej matce o jej przeszłość, szczególnie związaną z ojcem dziewczyny. Sasza niechętnie podejmuje ten temat, żyje w przekonaniu, że jej były partner nie żyje i czuje się z tą myślą... spokojna. Dlaczego? O tym przyszło mi się dowiedzieć dopiero w „Czerwonym pająku”, był to jeden z tych momentów, gdy czułam się jak dziecko w oczekiwaniu na ulubionego cukierka. Wracając jednak do „Pochłaniacza” - Katarzyna Bonda mówi nam tyle o samej Saszy Załuskiej, ile chce, czyli prawie nic. Nie jest to szczególnie zaskakujący zabieg, jeśli wziąć pod uwagę, że podobne mechanizmy widzieliśmy przy powieściach związanych z osobą Huberta Meyera. Policyjny profiler był prekursorem wykonywanego przez siebie zawodu na rodzimym rynku kryminałów. Do tej pory często spotykaliśmy się z przypakowanymi policjantami, którzy swoimi muskularnymi rękoma powstrzymują całe zło tego świata, co w pewnym stopniu bywa ciekawe, jednak na dłuższą metę mocno nużące. Katarzyna Bonda nie kontynuuje również pomysłów Remigiusza Mroza, które przyniosły autorowi „Chyłki” uznanie, sławę i wielkie pieniądze. Pomysł z umieszczeniem akcji w Warszawie i przedstawienie życia warszawskiej palestry był zupełnie nowym powiewem jakości w polskiej literaturze. W międzyczasie doczekaliśmy się aż 16 części Chyłki, serialu zrealizowanego przez TVN oraz zapowiedzi kolejnych książek Mroza, który trafia w uniwersalne gusta czytelników, proponując im oczywiste „guilty pleasure”. Czy przeczytałam Chylkę? Oczywiście. Czy zrobiłabym to raz jeszcze? Nie, nie mam w sobie tyle cierpliwości. Za to sagę z Hubertem Meyerem, Katarzyny Bondy chętnie bym sobie odświeżyła, podobnie jak za kilka miesięcy uczynię z „Czterema Żywiołami Saszy Załuskiej”. Jakoś tak się składa, że im trudniej nam coś przychodzi, tym mocniej to doceniamy. A rozwikłanie zagadek opisanych przez Katarzynę Bonde to wyzwanie z kategorii tych, które nie dają spać i że się składa, że mój szef tego nie rozumie i uważa, że przychodziłam do pracy niewyspana po baletach, kiedy ja po prostu nie mogłam odłożyć książki na półkę przed jej ukończeniem... ? <br><br>A skoro jesteśmy już w dziedzinie mocnych, kryminalnych intryg - „Okularnik”, druga część „Czterech Żywiołów Saszy Załuskiej” to ważny element układanki, aby zrozumieć przesłanie zawarte w „Czerwonym pająku”. Wydawnictwo MUZA promuje książki Katarzyny Bondy, wskazując, że zachowanie chronologi nie jest warunkiem koniecznym, aby cieszyć się powieściami polskiej pisarki i czerpać z nich satysfakcję. Jest to częściowo prawda, bez znajomości innych cześć dostaniecie do rąk po prostu... dobrą książkę. Tylko tyle i aż tyle. Umiejętnie jednak splatając wszystkie watki, łatwiej docenić pomysł autorki, który daleko wykracza poza strefę kryminałów. Pojawiają się elementy obyczajowe, psychologiczne, a nawet historyczne. „Okularnik” pod tym względem wydaje się zupełnie niepowtarzalny i to z wielu powodów. Katarzyna Bonda stosuje sprawdzony motyw i rzuca nas w „Okularniku” w samo centrum chaosu na pograniczu polsko-białoruskim. Sasza Załuska wyjechała z Gdańska na kilka dni, aby złapać potrzebny dystans i pobyć sama. Kobita spędziła poprzednie 7 lat w Wielkiej Brytanii, gdzie swój czas dzieliła miedzy naukę i opiekę nad dzieckiem. Przyznaje, ucieszyłam się, czytając na pierwszych stronach „Okularnika”, że Sasza będzie miała okazje wziąć udział w tańcach i hulankach. Uwielbiam wesela, zwłaszcza kameralne, które mają swoją historię. Wesele gdzieś na Podlasiu wydawało mi się szalenie interesującym pomysłem, spodziewałam się jednak, że autorka napisze o tym ciut więcej, przecież doskonale zna te klimaty i pewnie na nie jednym takim międzynarodowym weselu była w swoim życiu. Leniwym przypomnę, że Bonda pochodzi z Hajnówki, miejsca akcji „Okularnika”, stąd też powieść zachwyca szczegółowym przedstawieniem opisanego świata, nie dotyczy to jednak samego wesela. Uroczystość szybko dobiega końca, ponieważ.... panna młoda została uprowadzona. Dlaczego? Przez kogo? Pierwsza moja myśl była taka, że zapowiada się jakaś szalona drama, wkrótce jednak powieść zyskała mocny, kryminalny charakter. Wszystko za sprawą ludzkich rąk, nóg, tułowia i innych część ludzkiego ciała, które regularnie zaczęto odnajdywać w lasach nieopodal Hajnówki. Stan tych osobliwych znalezisk wyrazie wskazywał, że nie są to ślady świeżych zbrodni. W międzyczasie Sasza Załuska dowiaduje się, że panna młoda nie była jedyną porwaną kobietą w okolicy. Tropy początkowo prowadza do lokalnego biznesmena, choć to motyw tak zgrany w powieściach kryminalnych, że od razu rozglądałam się za innymi podejrzanymi. Kto by jednak przypuszczał, że w poszukiwaniu sprawców autorka zaprosi nas w podróż w przeszłość? Rodzina Katarzyny Bondy została mocno doświadczona przed kilkoma dekadami, kiedy babka pisarki została brutalnie zamordowana przez „Żołnierzy Wyklętych”. To właśnie do nich prowadzą tropy związane ze szczątkami ludźmi w lasach blisko Hajnówki, choć początkowo trudno wpaść na ten trop – wszystko za sprawą zmowy milczenia, która otacza lokalnych mieszkańców. Ciekawostką może być fakt, że Katarzyna Bonda wspominała w licznych wywiadach, że początkowo nikt nie chciał z nią rozmawiać na temat zbrodni popełnionych przez żołnierzy Armii Krajowej. Trudno się dziwić – mieszkam w Krakowie i jedna z najdłuższych ulic w północnej części miasta nosi nazwę „Armii Krajowej”. Jednocześnie wiele wskazuje na to, że wśród „Żołnierzy Wyklętych” byli zarówno bohaterowie, jak i zbrodniarze, a polityka historyczna w naszym kraju nigdy nie rozliczyła tych drugich, za to pierwszych chętnie wynosiła na piedestał. Wracając jednak do „Okularnika” - tytuł książki nawiązuje do czarnego mercedesa, który często widywany był w okolicy Hajnówki. Nic więcej nie powiem na temat fabuły, ponieważ odebrałabym frajdę z czytania powieści Katarzyny Bondy tym, którzy ostatnie kilka lat spędzili pod ziemią i nie znają najlepszych kryminałów na rodzimym runku literackim ? <br><br>Wydarzenia przedstawione w „Okularniku” mają w mojej ocenie daleko idące konsekwencje dla dwóch kolejnych części, szczególnie „Czerwonego pająka”. Sasza Załuska nie jest szczególnie towarzyska i ekspresyjną osobą, co nie może dziwić w kontekście jej zawodowej ścieżki. Oznacza to ni mniej, ni więcej, że „Pochłaniacz” powiedział nam o głównej bohaterce niewiele, a „Okularnik" sporo zmienił w tym zakresie. Sasza otwiera się przed czytelnikiem, a motyw porwania panny młodej z wesela powoduje falę retrospekcji w policyjnej profilerce. Częściowo dane nam jest o nich przeczytać, innym razem autorka jedynie opisuje zamyśloną Sasze, bez wątpienia jednak kobieta zyskuje na kartach „Okularnika” i budzi emocje w czytelniku. Jakie? Jako pierwsza do głowy przychodzi mi ciekawość. Ciekawość związana z odpowiedziami na pytanie, kim była, kim jest i kim będzie Sasza Załuska. Kobieta wydaje się zawieszona między przeszłością i przyszłością, powrót do Polski trudno zrozumieć, nikt tu przecież na nią nie czekał. Ktoś powie, że Sasza uczyniła to niejako z wygody – w Gdańsku gdzie mieszka, ma przecież matkę o imieniu Laura, która chętnie podejmuje się opieki nad córką Saszy, ale czy to nie zbyt przyziemne rozwiązanie? „Okularnik” nie wprost, ale między słowami dał do zrozumienia, że Sasza wcześniej czy później zmierzy się ze swoją przeszłością. Ponieważ mamy tylko „Cztery Żywioły Saszy Załuskiej” stało się to raczej wcześniej niż później. <br><br>Kto jednak spodziewa się pędzącej na łeb i szyję akcji w kolejnych dwóch częściach tej serii, znajdzie w „Lampionach”... potężny suspens. Nie w zakresie samej fabuły, ta stopniowo, acz konsekwentnie popycha nas do przodu, ale w odniesieniu do samej Saszy. Momentami miałam wrażenie, jak gdyby Katarzyna Bonda ukryła w swojej postaci cechy, które na rozmaitych etapach życia prezentuje każdą z nas. Sasza Załuska pojawia się i znika. Autorka bada grunt, sprawdza, na ile może sobie pozwolić, poznajemy ją, ale poniekąd ona też poznaje nas, czytelników. W „Lampionach” Sasza znowu zajmuje wygodne miejsce z tyłu sali, znika gdzieś pod ciężarem znakomicie przedstawionej topografii Lodzi. To właśnie wspomniane miasto wojewódzkie, a nie główna bohaterka jest pierwszoplanową postacią trzeciej książki należącej do serii „Cztery Żywioły Saszy Załuskiej”. Kto był w Łodzi, bez trudu rozpozna topografię miasta przedstawioną przez polską pisarkę — mnie osobiście to nie zaskakuje, Bonda znana jest z doskonałego researchu swoich powieści. Jaka jest Łódź w „Lampionach”? Pierwszym słowem, jakie ciśnie mi się na usta i klawiaturę, to... przytłaczająca. Powieść zaczyna się mocnym uderzeniem – pojawiają się głosy o piromanach, czyścicielach kamienic, przebiegłych prawnikach, ekstremistach islamskich.... Sporo grzybów w tym barszczu. W samym centrum chaosu pojawia się Sasza Załuska, oddelegowana z Gdańska do Lodzi, aby rozwiązać sprawę zagadkowych wybuchów, które terroryzują mieszkańców miasta położonego w centralnej Polsce. Nie jestem zwolenniczką zapożyczeń wprost z naszej rzeczywistości do fikcyjnej narracji, zwykle wychodzi to sztucznie, choć moja opinia nawiązuje przede wszystkim do twórczości Mroza, który wprost uwielbiam opisywać w swoich kolejnych książkach wydarzenia, jakimi żyła cała Polska. Wychodziło to raz lepiej, raz gorzej, ale nadawało powieścią aktualnego charakteru. Katarzyna Bonda nie opisuje swoich kryminalnych zagadek wokół podobnych wydarzeń, jeśli o nich wspomina, to raczek jako pretekst do przedstawienia swojej wizji w przedmiocie kolejnych perypetii Saszy Załuskiej. W życiu policyjnej profilerki sporo się dzieje, jeszcze więcej kart z jej przeszłości pozostaje owianych tajemnica. Tak jak wesele w Hajnówce opisane w „Okularniku”" powiedziało nam kilka rzeczy wprost na temat głównej bohaterki, tak „Lampiony” czynią to w bardziej zawoalowany sposób. A wszystko po to, aby rzucić czytelnika na kolana w „Czerwonym pająku”! <br><br>Ostatnia z książek należąca do serii „Cztery Żywioły Saszy Załuskiej” okazała się zdecydowanie lepsza książka, niż można było się spodziewać. Finał historii wymaga splecenia ze sobą wielu wątków, Katarzyna Bonda puszcza oko do wiernych czytelników i pojawiają się nawiązania do poprzednich części. Szczególnie interesująca autorka opisała relację głównej bohaterki z Łukaszem Polakiem, odkryła tajemnice z ich wspólnej przyszłości i zdradziła motywy porywaczy, które wcale nie były oczywiste przez większość „Czerwonego Pająka”. Zastanawiałam się, kim jest mocodawca porywaczy, jakie relacje go łączyły wcześniej z „Dziadkiem” i jaką rolę w całej historii będzie miała do odegrania postać Laury, matki głównej bohaterki. Mnóstwo pytań kotłowało się w mojej głowie i każdy szanujący się fan literatury kryminału wie, jak wielkie rozczarowanie towarzyszy ostatnim książką w serii, które pozostawiają nas z pytaniami bez odpowiedzi. Katarzyna Bonda unika niesatysfakcjonującego galimatiasu w epilogu „Czerwonego pająka”, przedstawia rozwiązania najbardziej palących kwestii, niektóre pozostawia z otwartym zakończeniem, jak chociażby wątek Karola, brata głównej bohaterki. „Czerwonego pająka” przeczytałam wczoraj i z reguły potrzebuje dwóch, trzech dni, aby wszystko sobie ułożyć w głowie, bohaterowie Katarzyny Bondy żyją w mojej głowie nawet długo po tym, jak zamykam jej książki. Pierwsze strony powieści zapowiadały trzęsienie ziemi, jednak porwanie Karoliny było mniej lub bardziej spodziewanym wątkiem — ze wszystkich osób bliskich głównej bohaterce, to dla swojej córki Sasza była zrobić absolutnie wszystko. A finał „Czerwonego pająka” pokazuje, że nawet więcej niż wszystko. <br><br>„Cztery żywioły Saszy Załuskiej” to doskonała propozycja dla tych, którzy szukają kryminału, który szybko się czyta, a jednocześnie przedstawiona intryga kryminalna stanowi wyzwanie dla czytelnika. Katarzyna Bonda znakomicie łączy styl i jakość swoich powieści, a świadectwem jej pracy w tym zakresie jest reserach związany z kolejnymi lokalizacjami. Gdańsk, Hajnówka czy Łódź prezentują się we wszystkich czterech książkach tej serii jak ożywione, między słowami pojawia się gwar ulicy, dźwięk muzyki, śmiech i płacz bohaterów czy też złowrogie grzmoty, stanowiące zapowiedz kolejnego morderstwa. Polska pisarka udowodniła, że w zakresie posługiwania się słowem pisanym nie ma w naszym kraju konkurencji, przynajmniej jeśli chodzi o literaturę kryminalną. Od jakiegoś czasu żyje myślą, że Bonda sprzedała prawa do ekranizacji swoich książek i w niedalekiej przyszłości powinniśmy ujrzeć tego owoce. Póki ich nie ma, dobrym wyborem będzie sięgnąć po książkę „Polskie morderczynie”, co sama nie omieszkam uczynić już w kolejnym weekendzie! ? </p>