Dodana przez
Piotr
w dniu 10.07.2024
Opinia użytkownika sklepu
<p>Moi znajomi wiedzą, że gdy tylko pojawia się film już serial oparty na książce, warto zapytać mnie wcześniej o opinię, ponieważ wychodzę z prostego założenia: najpierw książka, potem film! A jednak w przeszłości zdarzały mi się wyjątki od tej reguły, głownie z uwagi na fakt, że zdarza mi się obejrzeć perełkę o której nie wiedziałem wcześniej, że została zrealizowana na podstawie książki. “Kompanie braci”, serial HBO liczący dziesięć odcinków obejrzałem przynajmniej trzykrotnie, między pierwszym i drugim seansem już wiedziałem, że historia przedstawiona przez Stevena Spielberga inspirowana była powieścią Stephen E. Ambrose – wzmianka o tym pojawia się w czołówce do każdego kolejnego odcinka. Niedawno postanowiłem po raz kolejny powrócić do “Kompani Braci” w formie jej literackiego dzieła i skłoniło mnie to do pozostawienia recenzji, która dla mnie samego ma być niejako podsumowaniem tego wielkiego dzieła i podzieleniem się z wami wrażeniami i refleksjami jakie we mnie obudziło na przestrzeni kilku ostatnich lat mojego życia – zapinajcie pasy i zaczynamy! ? </p><p>Wyprodukowany w 2001 roku serial "Kompania braci", został powszechnie ciepło przyjęty przez krytyków, wśród widzów zyskał zaś miano kultowego, nie ulega wątpliwości, że to najlepsza telewizyjna produkcja wojenna w historii dużego i małego ekranu – podzielam te opinie, wszak za jego realizację odpowiedzialny był Steven Spielberg oraz Tom Hanks, dwie postacie Hollywood kojarzone https://******.**. z filmem “Szeregowiec Ryan” oraz serialem “Pacyfik”, każde z nich mniej lub bardziej nawiązuje do “Kompanii Braci”, jednak to właśnie powieść Stephen E. Ambrose położyła podwaliny pod prawdziwie męskie kino związane z II Wojną Światową. Recenzowana powieść przedstawia losy kilku żołnierzy z Kompani E, 506 pułku piechoty spadochronowej, 101 Dywizji Powietrznodesantowej Armii USA. Opisana historia opowiada o ich wojennych przeżyciach już od chwili wylądowania w Normandii, aż do zakończenia działań wojennych w południowych Niemczech, to również znakomite świadectwo niezwykłej więzi, jaka postała pomiędzy bohaterami historii opisanej na kartach książki “Kompania Braci”. Pełen tytuł tej opowieści jest nieco długi, ale jednocześnie sporo mówi o treści "Kompania braci. Od Normandii do Orlego Gniazda Hitlera. Kompania E. 506 pułku piechoty spadochronowej 101 Dywizji Powietrznodesantowej". Wspomniane wyżej “Orle Gniazdo” to epilog całej historii, ukryty gdzieś w bawarskich górach, gdzie żołnierze III Rzeszy bronili się nawet gdy padł już Berlin, a Hitler nie żył - obrazuje to, jak ciężkie zadanie postawiono przed bohaterami recenzowanej opowieści. </p><p>Nie będę was trzymał w niepewności z oceną książki - w mojej opinii powieść autorstwa Stephena A. Ambrose to warta przeczytania opowieść o losach żołnierzy słynnej Kompanii E, której losy poznajemy w formie fabularyzowanego dokumentu – konwencja książki jest wiernym zapisem zmagań żołnierzy, jeszcze za ich życia, a już po powstaniu książki, wielu żołnierzy biorących udział w walkach wskazywało na realizm i wiarygodność przedstawionej historii. Historia ta bowiem w ogromnym stopniu oparta jest na wspomnieniach bezpośrednich uczestników tamtych wydarzeń, które to pieczołowicie zebrał, uporządkował i przedstawił w formie fascynującej całości autor książki - powszechnie ceniony i szanowany historyk, pasjonat okresu drugiej wojny światowej, Stephen E. Ambrose. Głównych bohaterów książki "Kompania Braci” poznajemy od momentu sformowania jednostki w 1942, poprzez ciężkie i wymagające szkolenie w brytyjskim Aldbourne, dalej lądowanie w Normandii w dniu D- Day, krwawych walkach o góry Ardeny i kontrofensywę zlokalizowanych tam żołnierzy III Rzeszy, aż do dnia zajęcia Orlego Gniazda Hitlera w maju 1945 roku. To opowieść łącznie o kilkudziesięciu żołnierzach, których poznajemy, mamy okazje śledzić ich motywacje, wolę walki, chwile zwątpienia i niezwykłą determinację w prowadzeniu walki często w zupełnie beznadziejniej sytuacjach, kiedy to ich oczyma przyjdzie poznać nam świadectwo niezwykłej odwagi i poświęcenia żołnierzy Stanów Zjednoczonych podczas drugiej wojny światowej w bitwach toczonych na obszarze Europy Zachodniej. </p><p>"Kompania braci.." To wspaniale napisana historia wojenna, którą wyróżnia fakt, ze fakty historyczne udanie przeplatają się z fabularną stroną książki - autor postawił sobie za cel nie tylko opisać działania wojenne, ale przede wszystkim zilustrować jak głębokie więzi łączyły ludzi, którzy przed wybuchem wojny byli sobie zupełnie obcy, nie znali się i nic o sobie nie wiedzieli. Powieść Stephen E. Ambrose to w przerażającym stopniu wspomnienia żołnierzy, które są tak fascynujące, ciekawe i przejmujące, iż z łatwością dorównują one fabule najlepszych powieści wojennych opartych często na mniej lub bardziej luźnych wydarzeniach. Sięgając pierwotnie po “Kompanie Braci” spodziewałem się historii osadzonej w realiach II Wojny Światowej, która wcale nie musi być ciekawa w oczach innych czytelników - wielu moich znajomych podeszło do książki nieco z dystansem, po jej przeczytaniu jednak zgodnie twierdzili, ze Stephen E. Ambrose opisał przede wszystkim niezwykłe doświadczenie psychologiczne bohaterów swojej opowieści, które pozwala poznać i zrozumieć prawdziwy obraz wojny widziany oczami zwykłych ludzi, ponieważ po raz pierwszy na tak wielką skalę bohaterami literatury wojennej są autentyczni żołnierze, których to wojenne losy niosą sobą tak szalony wręcz ładunek emocjonalny, iż nie sposób nie "żyć" z nimi na kartach książki opisaną historią, dzięki czemu czytelnik ma poczucie, że “kompania Braci” to zdecydowanie więcej, aniżeli opowieść o ludziach na wojnie – to w pierwszej kolejności opowieść o ludziach, którzy zostawili swoje domy, rodziny i lepsze życie, aby ramię w ramię z innymi żołnierzami walczyć i bronić wartości w które wierzyli. </p><p>Powieść “Kompania Braci“ to z jednej strony pozycja literacka, którą powinien przeczytać absolutnie każdy, z drugiej zaś... nie mam pewności, czy każdemu poleciałbym książkę. Dlaczego? Dla mnie osobiście było to bardzo wyjątkowe przeżycie, nieporównywalne do żadnej innej książki poświęconej wojnie, silniejsze nawet aniżeli serial oparty na książce Stephen E. Ambrose. Z jednej bowiem strony doświadczyłam tutaj obrazu prawdziwej wojny, w której to huk wystrzałów armatnich i wybuchów granatu, odgłos maszynowego karabinu czy też okrzyki szarżujących do ataku żołnierzy były codziennością, przerywane tylko przez chwile - dosłownie momenty – odpoczynku, gdzie sen i ciepły posiłek wydawały się spełnieniem marzeń. Z drugiej zaś strony dane mi było czytać o strachu, jaki młodzi ludzie czuli, kiedy każdego dnia stawali oko w oko ze śmiercią, odnosili rany, tracili kończyny, a przede wszystkim obserwowali wszechobecną śmierć, która często dotykała ich najbliższych kumpli. </p><p>Strach o którym mowa wyżej, pokonywany był nie tyle odwagą czy wiarą we własne siły, ale przede wszystkim za sprawa świadomości, ze obok Ciebie znajduje się kumpel, który w razie potrzeby pospieszy Ci z pomocą, nie ucieknie, nie cofnie się, ale będzie walczył z Tobą do końca, a kiedy sytuacja tego wymaga, pospieszy Ci z pomocą medyczną nawet pod ciężkim ostrzałem artylerii i wybuchających w pobliżu granatów. Tym samym, miałem wrażenie czytając “Kompanie Braci” ze trudno wyobrazić sobie bardziej "ludzkie" obrazu wojny, aniżeli przedstawił to w swojej książce Stephen A. Ambrose – bez żadnych upiększeń, bez zbędnego patosu, czytelnik śledząc historię opowiedzianą w książce ma wrażenie, ze sam bierze udział w walkach. </p><p>To co zwraca uwagę od początku książki “Kompania Braci“ to jej układ chronologiczny i fabularny - został on skonstruowany doprawdy w iście mistrzowski sposób. Oto bowiem wkraczamy w życie tych młodych ludzi, którzy to spotykają się ze sobą po raz pierwszy w obozie szkoleniowym w Camp Toccoa, gdzie nie ma czasu na zapoznanie się, wspólne rozmowy i picie piwa – pod opiekę przejmuje ich kpt. Sobel, człowiek który początkowo wydaje się.... potworem. Okrzyk “Currahee” staje się symbolem kompanii E, związany jest on ze wzgórzem znajdującym się nieopodal obozu, gdzie Sobel ma zwyczaj zabierać podwładnych na tzn. “zaprawę”, czyli bieg w pełnym rynsztunku bez względu na pogodę, czas i okoliczności szkolenia. Często decyduje o tym impuls kapitana Sobla, niekiedy jest to efektem kary, innym razem znów wydaje się to czynić złośliwie, przez co młodzi żołnierze szybko nabierają do niego wrogiego stosunku. Dość szybko okazuje się, ze o ile Sobel potrafi wymagać, o tyle dożo gorzej przychodzi mi samemu wykazać się w boju – kolejne ćwiczenia ujawniają jego brak odwagi i umiejętności odnalezienia się w boju, co w ocenie wyższych stopnień oficerów jest niedopuszczalne - odsuwają go wiec od dowodzenia kompanią E. Ciekawym faktem jest to, mniej więcej w połowie książki “Kompania Braci”, kiedy żołnierze wchodzący w skład kompani E są już mocno zaprawieni w bojach, maja za sobą wiele udanych potyczek z wrogiem, Sobel pojawia się w Wielkiej Brytanii, gdzie żołnierze odpoczywają miedzy kolejnymi potyczkami. Wielu z nich, mimo ze upłynęło wiele miesięcy od ich ostatniego spotkania, doskonale pamięta w jaki sposób byli traktowani, nie ma jednak w nich chęci zemsty, potrzeby udowodnienia czegokolwiek, sami są świadomi, ze ich ich wiedza i doświadczenie w działaniach bojowych znaczą więcej, aniżeli kolejne dystynkcje kpt. Sobla uzyskane za biurkiem. Wcześniej jednak żołnierze kompanii E biorą udział w D- Day, czyli lądowaniu w Normandii, gdzie mieli za zadanie unieszkodliwić tyły wroga, ostrzeliwującego plaże Omaha, gdzie amerykańskie jednostki toczyły krwawy bój z obecnymi na wybrzeżu francuskim Niemcami. Holandia, Belgia, Austria, Niemcy, to kolejne bardzo krwawe i szalenie dramatyczne przystanki na owej trasie, do zwycięstwa, podczas których bohaterowie “Kompanii Braci” spoglądają raz po raz śmierci w oczy, niejednokrotnie tylko dzięki ogromnej dozie szczęścia wychodząc cało z kolejnych potyczek. W tym miejscu chciałbym mocniej pochylić się nad walkami toczonymi w Bastogne podczas kontrofensywy w Ardenach – to była końcówka roku 1943, żołnierze spędzili wigilię w okopach, broniąc wspomnianego wyżej miasta i znajdując się nieustannie w okrążeniu nacierających jednostek niemieckich. To co mnie uderzyło, podczas czytania powieści Stephen E. Ambrose, to fakt jak wielką pogodę ducha zachowywali członkowie “Kompanii Braci” w tych trudnych okolicznościach - mróz sięgał kilkunastu stopni poniżej zera, nie mogli oni rozpalać ogniska aby nie ściągać na siebie artylerii przeciwnika, nie mieli nawet pod ręka ciepłej herbaty, nie mówiąc już o ubraniach – mundury noszone od miesięcy nie chroniły przed mrozem, wielu żołnierzy miało odmrożenia nóg oraz rak, mimo to trwali na swoich stanowiskach, nie skarżyli się na swój los, nie prosili również o wsparcie. Znamienne, ze wielu z nich już po wojnie, stwierdziło ze wcale nie potrzebowali wsparcia ze strony dywizji gen. Pattona, sami bowiem wytrwaliby pod Bastogne i odepchneli Niemców, co jest o tyle ciekawe, ze wspominany wyżej Patton uznawał bitwę wokół miasta za jedno ze swoich największych zwycięstw. Członkowie kompanie E wspominali również pod koniec książki, ze zdarzało im się już po wojnie budzić z okrzykiem, gdy śniły im się noce spędzone w lesie pod Bastogne, wielu z nich powtarzało również, ze nigdy wcześniej i nigdy później nie czuli tak wielkiego mrozu w swoim życiu. Warto jeszcze wspomnieć, ze kolejne bitwy opisane na łamach książki Stephen E. Ambrose miały swoje szczególne postacie, w przypadku kampanii prowadzonej wokół Bastogne takim cichym bohaterem był Eugene Roe. Pełnił on rolę sanitariusza, z opisów książki wyłania się jednaj obraz człowieka, który w tych najtrudniejszych dla reszty żołnierzy chwilach niósł im pociechę, dobre słowo, niejednokrotnie stawał na głowie aby ogarnąć buty na zmianę czy potrzebną morfinę. Żołnierze, którzy przeżyli wojnę, wspominali, ze wspomniany Eugene Roe był dla nich aniołem, który sam nie dbał o swoje bezpieczeństwo i ruszał z pomocą każdemu, kto jej wtedy potrzebował - w “Kompanii Braci” znajdziemy opisy, gdzie Eugene sam miewa chwile załamania, momenty gdy chce uciec, nie robi tego jednak, ponieważ wieź jaka łączy go z z pozostałymi kompanami jest silniejsza aniżeli strach i zimno, które nieustannie mu doskwierało podczas kampanii w Ardenach. </p><p>Jak widać na podstawie powyższych opisów, pod względem technicznym i warsztatowym, książka “kompania Braci” prezentuje się iście perfekcyjnie, nie brak w niej szczegółów dotyczących bitew i przeżyć poszczególnych żołnierzy, obrazujących momenty ich wielkiego zapału i determinacji, wskazujących również na chwile głębokiego zwątpienia, słabości, chęci ucieczki z pola walki. Relacje żołnierzy Kompanii E opisane przez Stephen E. Ambrose nie są suchymi i beznamiętnymi wspomnieniami przelanymi na papier, lecz pełnymi życia historiami, w których to strach, złość i nie rzadko także poczucie humoru, odgrywają znaczną rolę, pozwalają zachować człowieczeństwo, pogodę ducha, dodać odwagi sobie i pozostałym kompanom. Dzięki temu właśnie paradokumentalny charakter recenzowanej pozycji bardzo często przechodzi płynnie w najprawdziwszą powieść, z dialogami, refleksjami i trzymającymi w napięciu zwrotami akcji – wszystko co wiąże się z wojną prawdziwą, widzianą oczami równie prawdziwych ludzi. Czyta się to po prostu świetnie, z wielkim zainteresowaniem i wypiekami na twarzy- niejednokrotnie przerywałem lekturę tylko po to, aby na chwile zamknąć oczy i wyobrazić sobie opisywane przez Stephen E. Ambrose sytuacje. Koniecznie muszę wspomnieć tu także o takich rewelacjach zapożyczonych rodem z działań wojennych, jak chociażby mapy, fotografie czy też kompletny indeks wszystkich nazwisk pojawiających się na kartach tej opowieści, które to tym samym czynią owe dzieło absolutnie kompletnym. </p><p> "Kompania braci.." to jak wspomniałem wyżej, przede wszystkim historia o niezwykłych ludziach, z którymi to nie sposób się nie identyfikować, łatwo w nich bowiem dostrzec prawdziwych bohaterów, którzy stali się nimi mimowolnie, wcale o to nie prosząc - na kartach powieści Stephena E. Ambrose’a pojawia się fragment, gdy żołnierze rozmawiają i pada pytanie: co my tu właściwie robimy? Żołnierze kompani E to zwykli, młodzi ludzie, którym przyszło żyć w tak trudnych czasach i którzy musieli po prostu wypełnić swój obowiązek wobec świata.. Porucznik Winters, sierżant Lipton, sierżant Talbert, szeregowy Guth, czy też szeregowy Mellet - to tylko niektórzy z bohaterów tej historii, jakich to zaszczytem było poznanie ich podczas lektury tej książki. Każdy z nich ma swoja własną historię - sierżant Lipton długo pozostaje w cieniu Wintersa, głownie za sprawa faktu, ze ten drugi bierze udział w bezpośrednich starciach, a jednak to Lipton zaciekawił mnie najmocniej w książce “Kompania Braci”. Był to człowiek pełen dystansu do siebie, jak gdyby pogodzony z życiem i śmiercią, uzależniony również od alkoholu – Winters długo go kryje, chomikuje u siebie alkohol dla niego sam jednocześnie nigdy po niego nie sięgając, miedzy mężczyznami pojawia się specyficzna wież i jest to o tyle warte podkreślenia, ze chociaż “Kompania Braci” w szeroki sposób opisuje braterskie więzi miedzy medyczanami, o tyle zarówno Lipton jak i Winters nie mogli bratać się z każdym żołnierzem z uwagi na wysokie stopnie jakie zajmowali w hierarchii wojskowej. Czytając powieść Stephen E. Ambrose miałem poczucie, ze byli oni sobie przez to jeszcze bardziej potrzebni, zwłaszcza ze przejawiali podobna wrażliwość wobec świata – jest to szczególnie widoczne w drugiej części książki, gdy Lipton zostaje ciężko ranny i wydaje się, ze nie będzie mogła kontynuować walki, dostanie Purpurowe Serce za odwagę i bilet do domu – mimo to wraca na pole bitwy, a Winters widząc w jakim jest w stanie czuje, ze powinien go odesłać z powrotem, widzi jednak w jego oczach, ze byłoby to dla niego gorsze niż sama śmierć. Co ciekawe, Lipton wkrótce zajmuje stanowisko porucznika Dike – to jeden z niewielu czarnych charakterów w całej “kompani Braci”, choć nawet pisząc o tym mam mieszane uczucia względem niego. Dlaczego? Otóż Dike był facetem, który poszedł do armii dla kariery - Stephen E. Ambrose opierając się na relacjach żołnierzy, pisze ze miał on “plecy” w sztabie generalnym, był w oczach wyższych rangą predysponowany do awansu, potrzebował jednak solidnego dowodu w postaci sukcesu jaki wiązał się z obroną Bastogne. Kiedy żołnierze toczyli wyczerpujące bitwy, nie mając wsparcia ani pomocy ze strony artylerii, Dike miał zwyczaj często znikać, jeździł w bezpieczne miejsca jeepem, ogrzewał się gdzie mógł, a żołnierze to widzieli i przez to miedzy nimi widoczny był co raz większy dystans. Winters nie mógł wiele na to poradzić z uwagi na wspomniane wyżej “plecy” Dike, co mocno go wkurzało, ponieważ naprawdę mu zależało na chłopakach z kompanii E. Z radością przyjął awans Liptona na porucznika, wiedział bowiem, ze zdecydowanie lepiej on poprowadzi chłopaków w przyszłych potyczkach z Nazistami. <br> <br> Wspominałem wyżej o Bastoge, jednak był jeszcze jeden moment książki Stephen E. Ambrose, który mną mocno wstrząsnął - mniej więcej sto pięćdziesiąt stron przed końcem, Kompania E będąc już na terenie III Rzeszy wkracza do kolejnego miasteczka, gdzie usuwani są Niemcy ze swoich kwater, zajmowanych kolejno przez żołnierzy. W jednej z nich, pięknej i widocznie posiadającej wyższy standard aniżeli inne Kapitan Nixon spotyka kobietę - wygląda ona na dumną, wyniosłą, pełna zrozumienia dla Nazistów. Wkrótce okazuje się, ze nieopodal miasta żołnierze amerykańscy odkrywają obóz koncentracyjny - znamienne, ze kompania E, która bija się jak lew w Normandii, później w operacji Market Garden czy w Ardenach, wydaje się prawdziwie wstrząśnięta tym co zastali w obozie. Żydzi umieszczeni w barakach bliscy są śmierci głodowej, na widok żołnierzy początkowo chowają się w barakach, dopiero po jakimś czasie z nich wychodzą i plącząc, opowiadają o tym co przeżyli – bohaterowie powieści “Kompania Braci” nie mogą uwierzyć w to co widzą, jeszcze mocniej nienawidzą wroga, jednak nawet ta sytuacja nie sprawia, ze strzelają do jeńców i zabijają bezbronnych wrogów, niesamowity przykład człowieczeństwa podczas najtrudniejszej dla niego próby. Wspominany moment wiąże się również z dwoma innymi wydarzeniami o znaczeniu historycznym: oto bowiem okazuje się, ze umiera prezydent Roosevelt, a Adolf Hitler popełnia samobójstwo. Wojna wydaje się wygrana, jednak nie oznacza to, ze bohaterowie opowieści Stephena E. Ambrose’a mogą wracać do domu - wkrótce docierają do Austrii, gdzie dowiadują się, że dywizja zostanie przerzucona na front na Pacyfiku. Dochodzi do licznych samosądów, gdzie żołnierze “Kompanii Braci” nie zawsze są w stanie zapanować nad wzburzoną ludnością, pragnącą zemsty na ukrywających się nazistach. Ostatnie strony książki to opis losów jej bohaterów, Stephen E. Ambrose opisuje, co się z nimi stało po wojnie, przedstawia czym się zajmowali, to niezwykły epilog dla tej opowieści, ukazuje bowiem, ze zwykli chlupcy przeżyli piekło, wrócili jednak do normalnego życia i często potrafili się w nim odnaleźć jako sprzedawcy samochodów czy wykładowcy na uczelniach. <br> <br> <br>O tym, jak ważna książka w moich oczach jest “Kompania Braci” świadczy https://******.**. długość tej recenzji – a przecież opisałem tylko kilka najważniejszych jej fragmentów w moich oczach. Kiedy przed laty czytałem powieść Stephena E. Ambrose’a brzmiała ona dla mnie w równym stopniu fascynująco, co abstrakcyjnie - wydawało się bowiem, ze koniec historii nastąpił, a przedstawione w książce wydarzenia już nigdy nie wrócą do Europy. Jednym z powodów, dla których ponownie sięgnąłem po recenzowana książkę są wydarzenia w Ukrainie, i sam nie wiem co jest dla mnie bardziej szokujące: ze wojna wybuchła, czy też to, ze wygląda ona bardzo podobnie jak ta toczona przed 70 laty? Polecam przeczytanie ”Kompanii Braci” aby zrozumieć aktualne położenie wojsk Ukraińskich - zarówno w książce Stephena E. Ambrose’a jak i wśród naszych wschodnich sąsiadów panuje przekonanie, ze nie ma odwrotu, trzeba stawić czoła najeźdźcy, odeprzeć go w imię wartości bliskim wolnym ludziom świata zachodniego – oby Polska nigdy nie musiała brać ponownie udziału w podobnej kampanii, nasz naród zdecydowanie za dużo wycierpiał się na przestrzeni ostatnich wieków. <br> <br> </p>