Dodana przez
Paulina
w dniu 10.07.2024
Opinia użytkownika sklepu
<p>Pierwszy raz w Bieszczadach byłam jako dziecko. Mieliśmy zwyczaj jeździć z rodzicami co roku nad jezioro Solińskie. Krajobraz, jaki zapamiętałam, mocno różnił się od tego przedstawionego przez Małgorzatę Wardę w serii „Dziewczyna z gór”. Dlaczego? Powód jest prozaiczny. Moje podróże na południe Polski miały miejsce zawsze latem, kiedy zielone wzgórza nad Soliną nie zdradzają w pełni swojej dzikiej natury. Parę razy zastanawiałam się, jak by to było odwiedzić Bieszczady zimą, nigdy jednak nie miałam ku temu okazji. Znajomi, jeśli słyszą o wypadzie w góry, raczej szukają możliwości zdobywania wysokich, tatrzańskich szczytów, tym bardziej tytuł książki może być nieco mylący. Rzadko mówi się o Bieszczadach w kategoriach wysokich wspinaczek, raczej ten rejon naszego kraju kojarzy się z niewielkimi pagórkami, gdzie brak obecności człowieka pozostawił naturze swobodę w urządzaniu najdzikszego regionu Polski. Okazuje się jednak, że taki opis pasuje jedynie do czasów najnowszych. Jeszcze sto lat temu Bieszczady były rejonem gęsto zaludnionym, gdzie mieszkali Polacy, Ukraińcy czy też Żydzi. Wszystko zmieniło się w czasie II Wojny Światowej. Dawne antagonizmy dały o sobie znać i wywołały prawdziwą rzeź, znaną jako „ludobójstwo na Wołyniu”. Co ciekawe, pierwszy raz dowiedziałam się o tym fakcie nie z lekcji historii w szkole, ale za sprawą jednego z mieszkańców, który przyjął moją rodzinę w czasach mojej młodości pod dwóch dach. Oczywiście nie za darmo. Byłam wtedy małą dziewczynką, ale rozumiałam już, że stopa życiowa ludzi mieszkających w Bieszczadach mocno różni się od tego, co znamy w bardziej rozwijających się regionach Polski. Dość powiedzieć, że początkowo wcale nie chcieliśmy się zatrzymać w domu wspomnianego wyżej mężczyzny. Elewacja domu nie pozostawiała wątpliwości, że nie był on remontowany od wielu lat. Mało sprzyjający klimat do odpoczynku, co? Pamiętam, że odjechaliśmy spod miejsca spotkania, rodzice chcieli chyba naradzić się co dalej uczynić. Mama zaproponowała, aby czegoś poszukać, ogłoszeń w przedmiocie noclegu widzieliśmy po drodze bardzo wiele. Mój ojciec to pokojowo nastawiony do świata człowiek, wyobrażam sobie, że przystałby na propozycję mamy, gdyby nie fakt, że po paru chwilach w naszą stronę ruszył starszy mężczyzna na rowerze. Przywitał się życzliwie i zapytał, czy to nas oczekuje. Rodzice byli zmieszani. Uderzyła mnie skromność owego mężczyzny. Otwarcie przyznał, że dom z zewnątrz nie wygląda zachęcająco, ale prosił, tylko aby wejść do środka, zobaczyć dla nas przygotował i na bazie zebranych informacji powziąć decyzje. Zgaduje, że gdyby był nachalny, to pewnie pojechalibyśmy dalej. Był jednak wyjątkowo miły, biło od niego przedziwne ciepło, a rodzice chyba też to wyczuli, bo zawróciliśmy i po chwili weszliśmy do domu gospodarza. Nie spodziewajcie się, że w tym momencie tos wyskoczył z szafy i byłam świadkiem jakieś kryminalnej intrygi. Nic podobnego! Cały dom w zasadzie miał być oddany nam do dyspozycji. Mężczyzna miał sypiać w małej wnęce, gdzie mieściło się tylko jego łóżko. Dosłownie. Wejście do pokoju prowadziło od razu do łóżka, wokół niego nie było miejsca, nawet żeby usiąść i wyłożyć nogi. Gospodarz domu zapytany o warunki swojego noclegu odparł jedynie, że jemu niewiele potrzeba do szczęścia. Na drugi dzień, kiedy rozmawialiśmy o tej sytuacji z rodzicami nad jeziorem Solińskim, rodzice doszli do wniosku, że prawdopodobnie zarobek z tytułu naszego pobytu pozwoli temu człowiekowi przeżyć przez kolejne pół roku. Nie było mowy o wielkich pieniądzach, ale to, co w Łodzi było dla nas naturalnym wydatkiem z okazji wakacyjnych przygód, pozwalało ludziom w Bieszczadach zakupić węgiel na opał, czy zakupić podstawowe produkty spożywcze. Nigdy wcześniej o tym nie pisałam publicznie, ale opowiedziana wyżej historia zapadła mi w pamięć i w pewnym sensie ukształtowała jako człowieka. Wbrew pozorom, przytoczona anegdota ma wiele wspólnego z książkami Małgorzaty Wardy. Seria „Dziewczyna z gór” oddaje niesamowity klimat Bieszczadów, autorka wplotła w swoją opowieść również trudną historię tego regionu naszego kraju. Na łamach książki „Dziewczyna z gór. Śniegi” pojawia się bowiem postać niejakiego Łuka, policjanta z rodowodem ukraińskim. Gospodarz domu, w którym przed laty spędziliśmy wakacje, opowiedział nam przy ognisku niezwykłą historię. W latach 40’ XX wieku mężczyzna był małym chłopcem. Pewnej nocy przybiegła do domu jego starsza siostra, mężatką mieszkająca w sąsiedniej wsi. Jak bardzo sąsiedniej? Cóż, w Bieszczadach jedną miejscowość od drugiej dzieli nierzadko wiele kilometrów i niewiele zmieniło się w tym zakresie przez ostatnie sto lat. Według relacji gospodarza domu, jego siostra przebiegła 11 kilometrów w nosy przez ciemny las, aby ostrzec rodzinę przed zbliżającymi się żołnierzami Ukraińskiej Armii Powstańczej. Człowiek ten wyznał, że gdyby nie jego siostra, najpewniej razem z całą rodziną zostałby spalony owej nocy. Kiedy o tym mówił, trzasły mu się ręce. Dla porządku dodam, że był to człowiek mocno posunięty w latach, jego postawa zdradzała jednak, że wbrew temu, co przyjęło się uważać, czas wcale nie leczył ran. Podobnie zresztą jak w przypadku głównej bohaterki serii Małgorzaty Wardy pod tytułem „Dziewczyna z gór”. </p><p>Małgorzata Warda znana jest w Polsce przede wszystkim ze swojego artystycznego zajęcia. W przeszłości zdobyła wykształcenie w kierunku rzeźbienia, z czasem odnalazła się również w prozie. Jakiej? To nie jest łatwe pytanie. „Dziewczyna z gór” to chyba najbardziej znana seria polskiej pisarki i początek książki zaczyna się w iście kryminalnym stylu. Stopniowo jednak odkrywamy osobowości głównych bohaterów, a ich poznawanie wywoływało we mnie ambiwalentne uczucia. Małgorzata Warda proponuje czytelnikom prawdziwy, emocjonalny rollercoaster, okraszony nutką thrillera, a fragmentami nawet horroru. Przynajmniej w oczach tych, którzy podobnie jak ja czują niepokój, gdy z lasu nocą słychać głosy łamanych gałęzi przez wilki. Jeśli nie byliście w podobnej sytuacji, to nic nie szkodzi. Polska pisarka znakomicie przedstawia unikalną przyrodę Bieszczadów, która miejscami wydaje się równie dzika, co szalenie dziewicza. Szczególnie że przez długi czas postaciami, wokół których toczy się cała historia, jest młoda dziewczyna i starszy od niej mężczyzna. A wokół nich tylko lasy, góry, wilki. Małgorzata Warda wspominała w jednym z wywiadów, że spędziła w Bieszczadach wiele czasu, również zima. Pierwszą rzeczą, która zdumiała polską pisarkę po dotarciu na miejsce było poszarpane ciało sarny, znalezione nieopodal domu, który wynajmowała. Jak sama przyznała, świadomość, że wilki są tak blisko, początkowo budziła w niej niepokój i obawy. Wkrótce przekonała się, że te majestatyczne zwierzęta nie wchodzą w drogę człowiekowi, o ile ten nie burzy ich spokoju. „Spokój” to słowo klucz w książkach Małgorzaty Wardy. Jeśli wszyscy przed czymś uciekamy lub za czymś gonimy, to można powiedzieć, że Nadia, bohaterka serii „Dziewczyna z gór” znajduje się dokładnie w środku tej drogi. Ucieka przed przeszłością, o której nic nie wie i jednocześnie goni za przyszłością, nie wiedząc, dokąd zmierza. </p><p>Pierwsza książka z serii pod tytułem „Dziewczyna z gór. Tropy” została wydana przez Małgorzatę Wardę w 2018 roku. Nie jest tak, że od razu rzuciłam się na tę książkę, a wcześniej odliczałam dni do jej premiery. Spotkanie z twórczością Małgorzaty Wardy wydarzyło się niejako przy okazji. Przyjaciółka wpadła do mnie na noc, piliśmy wino i rozmawiałyśmy o literaturze, planach na życie i facetach. Przeczytałam i przepadłam. Miałam wtedy dużo na głowie: w pracy młyn, facet mnie oszukał, a w sklepach coraz trudniej było dostać moje ulubione batoniki Reese's. Przyjaciółka zarekomendowała książkę Małgorzaty Wardy, jako okazję, aby rzucić wszystko i pojechać w Bieszczady bez wychodzenia z domu. Zabrzmiało kusząco. </p><p>Nadię poznajemy w wieku 11 lat. Spędza czas z rodzicami w Bieszczadach na wakacjach. Dziewczynka wieczorem zostaje uprowadzona z przyczepy kempingowej. Obok znajdował się dom, który wynajmowali rodzice i spali, kiedy ich córka została porwana. Kim jest porywacz? Jakie ma intencje? Dlaczego nie pojawiły się żadne sygnały w przedmiocie żądania okupu? To tylko niektóre z pytań, jakie pojawiły się w mojej głowie po pierwszych kilkunastu stronach powieści „Dziewczyna z gór. Tropy”. Spodziewałam się, że tożsamość porywacza zostanie szybko ujawniona, tym bardziej, że jak wspominałam wyżej, obok porwanej dziewczynki i jej oprawcy nie było w książce w zasadzie nikogo innego. Początkowo dziewczyna modliła się o ratunek. Nawet ja zaskoczyło, że porywacz nie zrobił jej żadnej krzywdy, co więcej, z czasem zaczęła wieść całkiem zwyczajne życie w domu zlokalizowanym w samym sercu Bieszczad, gdzie cywilizacja w osobie ciekawskich ludzi w ogóle nie docierała. Czy Nadia się poddała? Czy straciła wiarę, że kiedykolwiek wróci do normalnego życia? A może owa normalność wcale nie była już w jej oczach czymś pożądanym? Pierwsza powieść należąca do serii „Dziewczyna z gór” przynosi imponujący festiwal niespodzianek. Porywaczem okazuje się Jakub, a jego związki z Nadią daleko wykraczają poza spotkanie feralnej nocy, kiedy uprowadził 11-letnią dziewczynkę. Jakub jest biologicznym ojcem porwanej Nadii, co zaskoczyło w równym stopniu czytelników co samą dziewczynkę. Nie miała ona pojęcia o tym fakcie. Co więcej, przez całe swoje życie żyła w przekonaniu, że zna swoich rodziców. Partner patki okazał się jednak przyszywanym ojcem i Nadia doznała początkowo szoku, słysząc te informacje. Trudno jednak nie odnieść ważenia, że stopniowo tworzyła się na swojego ojca-porywacza, tym bardziej że mężczyzna zachowywał się mocno osobliwie. Był mocno zdystansowany do świata, wydawało się, że wcale mu nie zależy na dzieleniu życia z kimkolwiek. Pozory wcale nie okazały się pozorami tym razem. Nadia była jedynym człowiekiem na świecie, który budził w Jakubie jakiekolwiek uczucia. Nie zrozumcie mnie źle, to nie tak, że mężczyzna okazał się jakimś totalnym psycholem żyjącym na uboczu wielkiego świata w samym centru bieszczadzkiej połoniny. Jakub skrywał tajemnice związane ze swoim dzieciństwem, które jednym słowem można określić jako traumatyczne. O co dokładnie chodzi? Tego wam nie powiem, warto sięgnąć po książkę „Dziewczyna z gór. Tropy”, aby znaleźć odpowiedź na wyżej zadane pytanie. Zwłaszcza że Małgorzata Warda napisała postacie swojej powieści w niezwykle wiarygodny sposób. Ilość domysłów i tajemnic jest w tej książce zbliżona do aury, jaka otacza zimą Bieszczady. </p><p><br>Kontynuacja serii w drugiej części, tj. „Dziewczyna z gór. Tropy” wiele zmienia w narracji prowadzonej przez polską pisarkę. Pierwsza część skończyła się w momencie, kiedy Nadia wyszła na drogę i zatrzymała samochód. W środku byli podróżujący przez Bieszczady turyści. Kobieta niewiele mówiła, poprosiła o pomoc. Druga część przenosi nas akcja do Trójmiasta. Dlaczego tam? Powody są dwa. Nadia z rodzicami mieszkała tam w przeszłości, a po drogie na co dzień żyje i tworzy tam autorka książki „Dziewczyna z gór. Tropy”. Minęło 14 lat od feralnej nocy, kiedy młoda dziewczyna została uprowadzona z przyczepy kempingowej. Sprawą zajmują się nie tylko organy ściągania, ale przede wszystkim media. Głośna sprawa porwania sprzed lat zwraca uwagę wszystkich na osobę Nadii. Kobieta wcale jednak nie prosi o zainteresowanie. Co więcej, nie potrafi odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Jak wyznaje na łamach książki: </p><p>„ […]nie byłam jak współczesne kobiety, żyłam przecież w lesie, w górach i nie znałam się ani na kosmetykach, ani na ubraniach, mój świat był związany z przyrodą.”</p><p>Powieść „Dziewczyna z gór. Tropy” w dużym stopniu rozgrywa się w Trójmieście, ale na dobrą sprawę mogłaby to być również Warszawa, Łódź czy Wrocław. Dlaczego? Małgorzata Warda opisując wielkomiejski świat, tworzy kontrast dla Bieszczadów, gdzie Nadia spędziła większą część swojego życia. Dorosła już kobieta czuje się zupełnie obco w dużym mieście. Brakuje jej przestrzeni wokół siebie, kontaktu z naturą, a przede wszystkim... brakuje jej ojca. Co się stało z Jakubem? To pytanie stanowi oś, wokół której toczy się fabula książki „Dziewczyna z gór. Tropy”. Tym razem powieść przedstawia również kilku bohaterów drugoplanowych, a szczególną uwagę warto zwrócić na wspomnianego na wstępie policjanta Łuka. Mężczyzna w przeszłości był podwładnym niejakiej Kamińskiej, funkcjonariuszki policji, prowadzącej sprawę zaginionej, 11-letniej Nadii. Łuka kieruje się w Bieszczady, aby odnaleźć Jakuba i raz na zawsze dowiedzieć się, jakie były okoliczności porwania młodej dziewczyny przed laty. Nie przeczuwa jednak, że wyprawa w dzikie rejony naszego kraju przyniesie mu również konieczność zmierzenia się z własnymi demonami. Nie będzie jednak sam. Nadia jest jedyną osobą, która wydaje się znać Jakuba. Zna zwyczaje i rytuały mężczyzny, rusza zatem w podróż z policjantem, aby odnaleźć swojego biologicznego ojca. Dwoje samotnych ludzi, jeden cel, a wokół dzika natura i śnieg po kolana. Trudno o bardziej romantyczne okoliczności, co? Tak moi drodzy, wspomniany wątek poza koniecznością zmierzenia się z trudną przeszłością obu postacią przyniesie również szanse na odnalezienie w sobie bratniej duszy. Dla niecierpliwych spoiler: Nadia i Łuki czują do siebie mięte w drugiej części „Dziewczyny z gór”! </p><p>Obie powieści Małgorzaty Wardy zrobiły na mnie wielkie wrażenie. Nie będzie żadnym wielkim nadużyciem stwierdzić, że autorka książki „Dziewczyna z gór. Tropy” to moje literackie odkrycie 2022 roku. Sposób, w jaki polska pisarka oddaje klimat gór, jest rzadko spotykany w rodzimej beletrystyce. Pamiętacie „Chyłkę” Remigiusza Mroza? W części pod tytułem „Kontratyp” dzielna Joanna zrzuca z siebie togę i rusza w kierunku paska Karakorum, położonego na styku Indii, Pakistanu i Chin. Świetny pomysł, gorzej z wykonaniem. Wątpię, aby kiedykolwiek Remigiusz Mróz miał okazje zobaczyć drugie co wielkości pasmo gór na świecie. Małgorzata Warda spędziła sporo czasu w Bieszczadach i widać to po szczegółach opisów przyrody w wykonaniu polskiej pisarki. Góry w serii „Dziewczyna z gór” wydają się tajemnicze, mroczne i niebezpieczne. Jeden złe postawiony krok może wywołać lawinę. Jedna zła decyzja, może oznaczać śmierć. Jeden człowiek nie jest w stanie wieść tam szczęśliwego życia. Nadia wydaje się to rozumieć najlepiej, jestem szalenie ciekawa ostatniej części trylogii „Dziewczyna z gór”!</p>