Kilka dni temu przeżyłam najlepszą imprezę Halloween w swoim życiu! Uwielbiam zabawy tematyczne, gdzie możemy ze znajomymi przebrać się za postacie z filmów i książek i od rana do wieczora być kim tylko chcemy. Czasami można w ten sposób poznać lepiej siebie, czasami z kolei dowiedzieć się więcej o innych. W tym roku przebrałam się za policyjną profilerkę i nie będzie żadną niespodzianką, jeśli wyznam, że wzorowałam się na głównej postaci serii książek Katarzyny Bondy, Hubercie Meyerze. Powieści, gdzie to policyjny profiler jest na pierwszym planie, nie ma wiele, zwłaszcza na rodzimym rynku beletrystyki. Katarzyna Bonda zaskoczyła pomysłem na swoje książki, szybko jednak okazało się, że festiwal niespodzianek, jaki zgotowała nam w swoich powieściach, rozpocznie nową tradycję w polskim kryminale. Opowiem wam dziś więcej o Hubercie Meyerze i jego pracy, kobietach oraz problemach z alkoholem. Brzmi jak udana recepta na powieści kryminalne?
Przyznaje, długi czas twórczość Katarzyny Bondy nie była mi szczególnie bliska. Wiedziałam, że pisze książki, niektóre z nich nawet miałam w rekach, nigdy jednak żadnej nie skoczyłam. Aż do września tego roku. Miałam szalone wakacje w tym roku i odwiedziłam kilka miejsc w Europie, jednak jesień to dla mnie czas dla siebie na chwilę wytchnienia, nostalgii i kontemplacji minionych miesięcy. Zima ma w sobie zapach jarmarków świątecznych, kojarzy się z prezentami i choinką, czas wtedy błyskawicznie leci. Jesienią jest inaczej – można z ulubioną książką zamknąć się w domu przy kubku z kawą i absolutnie nikt nie będzie mógł mieć o to pretensji. Jeśli ludzie nie są czarno-biali w swoim sposobie bycia, to jesienią w każdym z nas budzi się introwertyk. A introwertycy kochają książki, dlatego zamówiłam ponad dziesięć pozycji tej jesieni. Wśród nich była „Nikt nie musi wiedzieć” oraz „Werdykt”. Pierwsza wyszła spod pióra Katarzyny Bondy już kilka lat temu i kontynuuje serię z Hubertem Meyerem na pierwszym planie, druga z kolei książka została napisana przez Remigiusza Mroza i stanowi ostatni na ten moment rozdział perypetii życiowych ulubionej dwójki prawników w naszym pięknym kraju nad Wisłą, czyli Joanny Chyłki oraz Konrada Oryńskiego.
Literatura nie jest jedyną rzeczą, jaka łączy wspomnianą wyżej dwójkę autorów. Wieść o romansie Katarzyny Bondy oraz Remigiusza Mroza okazała się sporym wydarzeniem — chcąc nie chcąc każdy z nas trafiał na informacje w tym zakresie, kolorowa prasa żyła tym związkiem i trudno się dziwić. Dwoje najpoczytniejszych polskich autorów połączyło siły, finalnie jednak nie doczekaliśmy się żadnej książki sygnowanej nazwiskami Bondy i Mroza. I nie ma się co spodziewać, że dająca się przewidzieć przyszłość zmieni coś w tym kierunku, ponieważ wspomniana para autorów rozstała się jakiś czas temu. Czy było mi żal? Nie, raczej byłam pod wrażeniem. Rzadko bowiem na polskim podwórku można trafić na dwoje ludzi, którzy uśmiechali się do siebie w blasku fleszy, a po jakimś czasie potrafią mówić o rozstaniu bez obrzucenia się nawzajem pomyjami. Jak to świadczy o Remigiuszu Mrozie, nie wiem, jego wizerunek w mediach to w dużym stopniu gra medialna. Jeśli zaś chodzi o Katarzynę Bondę, to miałam okazje czytać kilka wywiadów, w których odnosiła się do autora „Chyłki” z wielkim szacunkiem, wskazując na wartość, jaką ta relacja jej przyniosła w życiu. Dojrzałość. To słowo, z którym Katarzyna Bonda mi się kojarzy w ostatnich tygodniach, a jej książki: „Sprawa Niny Frank”, „Tylko umarli nie kłamią”, „Florystka” i w końcu „Nikt nie musi wiedzieć”, utwierdziły mnie w przekonaniu, że mamy szczęście obcować z twórczością wyjątkowej pisarki w III dekadzie XXI wieku.
Powieść „Sprawa Niny Frank” okazała się niespodzianką na wielu płaszczyznach. Przede wszystkim pomysł z umieszczeniem w centrum historii policyjnego profilera wydał mi si miłym powiewem świeżości. Nie sposób uciec od porównań do twórczości Remigiusza Mroza, to wciąż ten sam gatunek literacki, choć rozumiany nieco inaczej. Na szczęście dla nas, czytelników! Dobra powiem to głośno — moim zdaniem Remigiusz Mróz nie jest wcale złotym dzieckiem polskiego kryminału. Nie zrozumcie mnie źle, to znakomity pisarz, jednak jego największą zaletą jest tylko albo aż, znakomity warsztat. Inaczej mówiąc, sięgając po kolejne książki z Chyłką, a jest ich na jesień 2022 roku aż 16, czytelnik dobrze wie, czego się spodziewać. Chyłka i Zordon zmienili się przez te wszystkie lata, ona stała się bardziej kobieca, wrażliwa i delikatna, marzy również o macierzyństwie i w pracy też prezentuje dojrzalsze podejście, niż miało to miejsce przed laty w pierwszych częściach serii. On z kolei zmężniał, stał się w jej oczach oparciem, potrafi wciąż na siebie ciężar obowiązków i sprawić, aby jego kobieta poczuła się jak mała dziewczynka. A wszystko to w sosie o dobrze znanym nam smaku – w każdej kolejnej Chyłce Warszawa żyje nową aferą i tylko para naszych ulubiony adwokatów może wygrać sprawę i przywrócić społeczne poczucie sprawiedliwości. Oczywiście od czasu do czasu Remigiusz Mróz jechał po bandzie, jak wtedy gdy wysłał Chyłkę w góry i nagle ze skutecznej pani adwokat wyłoniła nam się znakomita alpinistka z rakami i czekanem pod pachą. Dlaczego to wszystko jest takie ważne? Wydaje mi się, że przez kilka ostatnich lat dojrzewała we mnie ta myśl, że twórczość Mroza i Bondy sporo łączy, ale jeszcze więcej dzieli. Dziś wiem, że wydawało mi się dobrze 😀
Niedawno trafiłam na informacje, że około 38% naszych rodaków przeczytało w ciągu roku przynajmniej jedną książkę. Wydaje się, że statystyki te choć niepokojące, będą tylko rosnąć. Dlaczego? W przeszłości literatura była kojarzona z inteligencją i określonym poziomem społecznym. Po sukcesie, jaki odniosły książki Blanki Lipińskiej, można mieć wątpliwości w przedmiocie słuszności tego twierdzenia. Jeśli jednak zapytacie mnie jakiego polskiego autora warto przeczytać, to w pierwszej kolejności na myśl przychodzą mi dwa nazwiska. Olga Tokarczuk oraz Katarzyna Bonda. Tokarczuk polecam, choć warto wiedzieć, na kogo twórczość się porywamy, Polska noblistka to wyzwanie, a przekaz, jaki nam proponuje, ociera się o geniusz najlepszych pisarzy na świecie. Z kolei Katarzyna Bonda to pisarka, która pisze dla masowego odbiorcy, ale korzystając ze swoich zasięgów, pragnie przekazać swój punkt widzenia na świat. I to właśnie różni ją od Mroza, który pisze zazwyczaj o tym, o czym czytelnik chce przeczytać.
Wracając jednak do „Sprawy Niny Frank” i porzucając chwilowo moje liczne skądinąd dygresje, pragnę zwrócić uwagę na wielowarstwowość książki Katarzyny Bondy. W warstwie technicznej nie mam się kompletnie do czego przyczepić. Język, jakim posługuje się autorka, jest lekki i przyjemny w odbiorze, choć od czasu do czasu pojawiają się trudne słowa i konieczność sprawdzenia ich etymologi w leksykonie języka polskiego. Nie jest to oczywiście konieczne dla zrozumienia treści książki, ale miło od czasu do czasu trafić na tajemniczo brzmiące słowo w języku polskim. Powieść „Sprawa Niny Frank” zajęła mi łącznie cztery wieczory, był to jednak czas, kiedy umarła Królowa Elżbieta II i sporo z przyjaciółkami dzwoniliśmy do siebie, aby wspominać Elkę, jak by nie patrzeć, kobieta stała nam się bliska, bo żadna z nas innej królowej angielskiej nie pamiętała. Katarzyna Bonda zaskoczyła mnie przede wszystkim tłem opowiedzianej przez siebie historii. Po 16 tomach Chyłki wydawało mi się, że znam już topografie Warszawy na pamięć. Oczywiście czasem Mróz pozwalał sobie na ekstrawagancje i przenosił akcje w rozmaite zakątki, niemniej punktem wyjścia i powrotu wcześniej czy później okazywała się Warszawa. Trudno nie odnieść wrażenia, że stolica naszego kraju stała się zbyt mała dla większej ilości bohaterów z innych serii. Sam fakt, że Mróz tłem dla opowieści o Komisarzu Forscie uczynił tajemnicze góry, wiele mówi o braku chęci powielania utartych schematów. Katarzyna Bonda idzie o krok dalej. Akcja powieści „Sprawa Niny Frank” nawiązuje do trudnej przeszłości autorki i porusza jednocześnie delikatne sprawy z historii najnowszej naszego kraju. Kiedy Polska w 1945 roku została oddana przez zachodnich aliantów na rzecz sowieckiej Rosji, żołnierze Armii Krajowej stanęli przed dramatycznym wyborem. Bić się dalej z czerwonym okupantem, czy złożyć bron i próbować odnaleźć się w nowej rzeczywistości? Babka Katarzyny Bondy zginęła na kresach wschodnich z rąk „Żołnierzy Wyklętych” tylko za to, że miała białoruskie korzenie. Autorka wspomina, że kiedy jeździła wokół rodzinnej Hajnówki i zbierała materiały do swojej książki, wielu ludzi nie chciało wracać do wydarzeń sprzed wielu dekad, panowała zmowa milczenia i a dawne krzywdy zamiatano pod dywan w imię panującej poprawności politycznej. Byłam wielce zaskoczona, że autorka nie potraktowała tego tematu jako taniej sensacji dla swojej książki, lecz wykonała solidny research, miała coś do powiedzenia i jednocześnie oddała głos ludziom, o których jest „Sprawa Niny Frank”. Dla jasności przekazu dodam, że historyczne uwarunkowania stanowią jedynie genezę zbrodni opisanej w książce i Katarzyna Bonda przedstawia nam czasy współczesne, przeplatane retrospekcją.
Kolejną książką związaną z losami Huberta Meyera okazała się powieść „Tylko martwi nie kłamią”. I znowu Katarzyna Bonda zaskakuje. Przeniesienie akcji książki do stolicy Górnego Śląska, Katowic okazało się strzałem w dziesiątkę. Czy podobny pomysł sprawdziłby się również w wykonaniu innych polskich autorów? Trudno powiedzieć, żaden z nich nie podjął wyzwania na taką skalę, jak uczyniła to Katarzyna Bonda. Znowu rzuca się w oczy, że topografia stolicy Górnego Śląska została fantastycznie opisana – kto był choć raz na dworcu w Katowicach przy ulicy 3-go Maja, ten od razu rozpozna pewne charakterystyczne punkty na mapie miasta będącego tłem dla opowieści opisanej w książce „Tylko martwi nie kłamią”. I znowu niespodzianka. Tym razem nie fabuła i historyczne konotacje okazały się zjawiskowe, ale pomysł na bohaterów. Nie zrozumcie mnie źle — już w „Sprawie Niny Frank” czułam sympatię dla Meyera, jednak kolejna książka z tej serii przynosi nam dwoje zupełnie nowych bohaterów. Prokurator Weronika Rudy to piękna, lecz naznaczona przeszłością kobieta. Jej sukcesy zawodowe nieco przysłaniają skomplikowany status spraw prywatnych, a te poznajemy za sprawą pojawienia się w jej życiu Huberta Meyera. Relacje tej dwójki to pomieszanie z poplątaniem. Kiedy czytałam fragmenty nimi związane, miałam wrażenie, że oboje czekali na to spotkanie, każde z nich jednak doskonale wiedziało, że ich znajomość jest jak czekoladka — słodka, i ma swój termin ważności. Nie powiem nic więcej, aby nie psuć wam zabawy. Kto nie przeczytał, ten stracił jeden z najlepiej rozpisanych romansów w historii polskiego kryminału. Co więcej, kto nie czytał książki, ten nie wie kim jest Waldemar Szerszeń, a to już literacka zbrodnia w historii najnowszej rodzimej beletrystyki. W jednym z wywiadów Andrzej Grabowski wyznał, że Patryk Vega przywrócił go do żywych swoimi filmami. Grabowski przez ponad dekadę utożsamiany był głównie z postacią Ferdynanda Kiepskiego i rola ta stała się, jak sam wspominał, przekleństwem jego życia. W kolejnych „Pitbullach” Grabowski grał policjanta, który prezentował mocny kręgosłup moralny, jednak nie do końca odnajdywał się w nowej rzeczywistości, gdzie nowinki techniczne stanowiły nie tylko wsparcie w pracy organów ścigania, ale konieczność związaną z nadążaniem za szybko adaptującymi się w nowej rzeczywistości przestępcami. Waldemar Szerszeń jest dokładnie taki sami! Facet od pierwszych stron budzi pozytywne skojarzenia i wygląda na poczciwego. Trudno go nie lubić i trudno się nie uśmiechać czytając fragmenty dotyczące jego relacji z żoną. Mam rodzinę w Nowej Rudzie, miasteczka to skądinąd pojawia się w „Tylko martwi nie kłamią” i nie mogłam wyjść z podziwu, z jaką precyzją autorka książki oddała specyfikę życia na Górnym Śląsku. Kto był, ten wie, co mam na myśl! Kto nie był, ten może pojedzie sprawdzić, kiedy znów okaże się, że można kupić węgiel na zimę.
„Last but not least”, czyli „Florystka”. Dla tej książki recenzję w sumie mogłabym napisać krótką — rewelacyjna książka, najlepszy kryminał na polskim rynku. Znowu pojawia się postać Huberta Meyera, choć tym razem poznajemy mężczyznę od zupełnie innej strony, niż było to nam dane wcześniej. Czy ów zmiana jest pozytywna, czy negatywna? Podobne wartościowanie bardziej adekwatnym wydaje się do książek Mroza. U Katarzyny Bondy bohaterowie ewoluują. Zmieniają się na naszych oczach, czasem pozwalają sobie na chwile słabości, czasem przekraczają własne granice. Jeśli jesteście ciekawi, polecam sięgnąć po „Florystkę”. Dodam jeszcze, że pojawiają się w tej powieści wątki paranormalne, co samo w sobie powinno zapalić wszystkim czytelnikom w głowie czerwoną lampkę. Nie ma się co oszukiwać — polska literatura nie ma bogatych tradycji w literaturze grozy, chyba że odwołamy się do mickiewiczowskich „Dziadów”. Tymczasem Bonda nie tylko świetnie radzi sobie z elementami tego gatunku, ale również płynnie przeplata je z udanymi rozwiązaniami z poprzednich części. Była to również pierwsza książka w sadze o Hubercie Meyerze, która związana była z morderstwami dokonanymi na dzieciach. To zawsze podnosi poziom poprzeczki i Katarzyna Bonda doskonale sobie poradziła w mojej opinii.
Długo musieliśmy czekać na kolejną część przygód Huberta Meyera. „Florystkę” oraz „Nikt nie musi wiedzieć” dzieli dekada. Przez ten czas zmienił się główny bohater, zmieniła się autorka, zmienili się również czytelnicy. Czy aby jednak na pewno? W życiu jestem raczej zwolenniczką ewolucji niż rewolucji i taka dokonuje się na kartach najnowszych przygód Huberta Meyera. Znowu tłem dla całej intrygi będzie stolica Górnego Śląska i otaczające ja miasteczka. Co się wydarzyło u naszego ulubionego profilera policyjnego? Autorka przedstawia nam go w momencie, gdy cała Polska prasuje koszule i sukienki na bal sylwestrowy. Hubert Meyer pozostaje pijany tequila od 13 dni. W sumie to zabawne, że zarówno Remigiusz Mróz upijał Chyłke tequila, jak i Katarzyna Bonda podsuwa ów meksykański trunek swojemu głównego bohaterowi. Czyżby wódka była już passe? Wróćmy jednak do wydarzeń opisanych w książce „Nikt nie musi wiedzieć”. Meyer długo pije i jest mu dobrze w samotności, jednak wkrótce wyrywa go z tego stanu jego dawna partnerka i kochanka w jednej osobie, prokurator Weronika Rudy. Znamy tą panią dobrze z drugiej części cyklu, „Tylko martwi nie kłamią”. Postać prokurator Rudy wydała mi się szalenie interesująca, prawdę mówiąc miałam nadzieje, że autorka do niej wróci i powie nam o niej więcej. Katarzyna Bonda wyszła naprzeciw tym oczekiwaniom... połowicznie. Co to znaczy? Autorka trzyma się swojej konwencji w mojej ocenie – zauważyliście, że trudno jakąkolwiek postać z sagi o Hubercie Meyerze poznać w związku z jej pracą? Jednakowo Meyera i prokurator Rudy poznajemy przede wszystkim z uwagi na osobliwą relację, jaka ich łączy, daleko wykraczającej poza sprawy zawodowe. Kiedy zaś czytamy fragmenty związane z ich profesją, każde z nich wydaje się zakładać maskę, przez której pryzmat postrzega ich świat wokół nich. To wszystko są subtelne zabiegi ze strony autorki, wiedząc jednak, jak głęboko czyni starania, aby przygotować reserach swoich historii, można odnieść wrażenie, że organy ścigania oraz ich przedstawiciele w książkach Bondy przedstawieni są szalenie wiarygodnie. Prokurator Rudy staje w drzwiach pijanego Meyera i wcale nie przyszła go uratować przed samym sobą, ale złożyć propozycję nie do odrzucenia. Nie jest bowiem sama. Towarzyszy jej policjant, który 6 miesięcy wcześniej śmiertelnie postrzelił gangstera. Sprawa zaczyna poważnie śmierdzieć, lokalni stróże prawa czynią starania, aby skierować śledztwo na lewe tory, bezskutecznie. Potrzebna jest osoba ciesząca się zaufaniem w środowisko, która weźmie na siebie ciężar fabrykowania dowodów. Tez pomyśleliście o Hubercie Meyerze? Głównego bohatera czeka najtrudniejsze śledztwo w całej jego karierze.
Kiedy w drzwiach mieszkania Meyera pojawiła się prokurator Rudy, liczyłam na gorące chwile miedzy ta dwójka. Tak wiem, powieść „Nikt nie musi wiedzieć” to nie romans czy erotyk pokroju „365 dni” Blanki Lipińskiej, ale jednak autorka przyzwyczaiła nas, że jej bohaterowie w trudnych chwilach lubią oddać się przyjemnością w dobrym towarzystwie. Wkrótce Meyera odwiedza kobieta, z którą w przeszłości pozostawał w zażyłych relacjach, a ich rozmowa wywołała sporo zamieszania w książce Katarzyny Bondy. Okazuje się, że... Meyer miał z kobietą dziecko, choć nie miał o tym pojęcia. Czy jest to prawda? Początkowo trudno powiedzieć, ale trudno uciec od wrażenia, że sprawa będzie miała drugie dno. Kobieta niczego nie oczekuje od głównego bohatera, prosi, tylko aby podjął się śledztwa w sprawie morderstwa ich wspólnego syna. W jaki sposób wątek gangusa i potomka pozostanie związany na kartach powieści „Nikt nie musi wiedzieć”? Nie powiem, żeby nie psuć wam zabawy 😀
W mojej przygodzie z literaturą liczącej już sobie kilkanaście lat nauczyłam się, że niektórzy autorzy od razu trafiają strzałą amora w serce czytelnika, inni z kolei potrzebują czasu, aby dać czytelnikowi możliwość dostrzec swój geniusz. Katarzyna Bonda cieszy się sporym uznaniem od lat, na moje pracowała nieco dłużej i dziś przedstawiam się jako zadeklarowana fanka jej twórczości. Aby mówić o sobie w ten sposób, potrzebuje jednak impulsów w zakresie fascynacji samym pisarzem. Katarzyna Bonda sporo w życiu przeżyła i dziś daje tego świadectwo w swoich książkach, stanowiąc idealny przykład, że można jednocześnie pisać książki dla rozrywki gawiedzi i zawierać w nich ważne przesłanie, które daje szanse czytelnikom stać się lepszymi ludźmi. Polecam, jesienne dni zdecydowanie dają okazję, aby przypomnieć sobie jakie skarby kryje w sobie literatura bardzo piękna! 😊