InPost Paczkomaty 24/7
13.99 zł
Darmowa dostawa od 190 zł
Stan książek
Nasze książki są dokładnie sprawdzone i jasno określamy stan każdej z nich.
Nowa
Książka nowa.Używany - jak nowa
Niezauważalne lub prawie niezauważalne ślady używania. Książkę ciężko odróżnić od nowej pozycji.Używany - dobry
Normalne ślady używania wynikające z kartkowania podczas czytania, brak większych uszkodzeń lub zagięć.Używany - widoczne ślady użytkowania
zagięte rogi, przyniszczona okładka, książka posiada wszystkie strony.DODAJ DO LISTY ŻYCZEŃ
Masz tę lub inne książki?
Sprzedaj je u nas
DODAJ DO LISTY ŻYCZEŃ
Masz tę lub inne książki?
Sprzedaj je u nas
Dźwięki zawisły w powietrzu. Król Wron imię o ostrych krawędziach, niepokojące jak szelest piór w ciemności, niedorzeczne jak odwrócone niebo. Król Wron szeptała cisza, jakby słowa były wyryte w powietrzu i nie miały ochoty się stamtąd wynieść. To jego spotkał w ciemnym zaułku. Pozszywana twarz, za długi uśmiech, dickensowski frak i laska, która przyniosła mu śmierć. Król Wron potwór, który przyszedł do niego w nocy i przywiódł do niego całe zło, jakie znalazł po drodze.
Podobno nie można o nim mówić, bo to przynosi pecha. Nawet Skrybowie w Wielkiej Bibliotece Światła nie mają ani jednego skrawka papieru na jego temat. Mówi się, że to ON zabiera oddech nowo narodzonym dzieciom i tańczy w pustych butelkach, podobno wrony dla niego szpiegują i nic nie uchowa się przed jego spojrzeniem.
Mieszka w Szarej Katedrze w Dolinie Mgieł, a nie prowadzi tam żadna z dróg. Można tam trafić śledząc jedną z wron, ale one zbijają się w stada, oszukują i kłamią… Co się stanie jeżeli taka istota wybierze Cię na swoją zabawkę? Co jeśli po ciebie sięgnie zza cienia zasłony i wciągnie cię w swój świat pełen zębów i chętnych szponów?
Adam ma ponad trzydzieści lat i jedyne co można o nim powiedzieć, to że jest raczej nijaki. Bardziej zadufany w sobie niż powinien być człowiek w jego wieku i trochę bardziej samotny niż większość ludzi. Razem ze swoim przyjacielem prowadzi mały biznes i mieszka kilka kilometrów za miastem. Adam ma pecha, wybrał skrót, którego nie powinien i spotkał w nim Króla Wron. Ta jedna zupełnie nieistotna decyzja zniszczy jego życie i wszystkich, którzy stali niedaleko.
FRAGMENT KSIĄŻKI:
Dużo złych rzeczy dzieje się, kiedy jesteśmy pijani. Zapewne dzieje się wtedy też dużo dobrych, jednak trudniej je zapamiętać, a te złe pamiętają o sobie same. Złe decyzje, zły czas, zły los... wszystko źle.
Księżyc wisiał niedojedzonym sierpem między chmurami, pod nim stała lepiąca się do twarzy mgła. Latarniane światło rozproszone przez drobne krople wody bladymi plamami wycinało z nocy kawałki ulicy, a każdy dźwięk wydawał się w nim obcy i nie na miejscu.
- Zadzwonisz? - zapytała uwieszona ramienia Adama dziewczyna.
Miała blond włosy, dziecięcą twarz i lekko rozmazany makijaż. Używała owocowego szamponu i duszących perfum, których zapach niefortunnie kojarzył mu się z pogrzebem.
- Najprawdopodobniej – odpowiedział.
Nie zadzwoni, chyba że będzie musiał skontaktować się z nią w sprawach służbowych. Za to będzie jej unikał, rzucał roztargnione spojrzenia na korytarzu, przyspieszając kroku, a jeżeli stanie się naprawdę uciążliwa, zastanowi się, czy nie zwolnić jej z byle powodu.
Po chwili przyjechała taksówka. Adam wsadził dziewczynę do środka i posłał jej krzywy uśmiech, który jego zdaniem był uroczy.
- Uważaj na siebie.
- Uważam na ciebie - powiedziała - to o wiele milsze.
Pożegnał się i patrzył chwilę za czerwonymi światłami odjeżdżającego samochodu. Miał brzuch pełen alkoholu i wyrzutów sumienia, i powoli jedno i drugie zaczynało cisnąć mu się na usta. Powinien zamówić samochód dla siebie, ale bał się, że porzyga się w środku. W końcu ruszył w stronę parku, za którym był postój taksówek. Na tyle daleko, by trochę przetrzeźwieć, jednak nie aż tak, by nabawić się zapalenia płuc.
Może to nie najlepsza noc na spacer, ale będzie musiała wystarczyć, pomyślał, wciskając ręce w kieszenie.
Szedł wśród okalających ulice kamienic. Mgła gęstniała, budynki zaczynały wyglądać jak kartonowe dekoracje, wyrastające wprost z mlecznej zawiesiny. Wyłaniały się z szarości i znikały w niej tuż za jego plecami, jakby scenografii starczało tylko na pierwszy plan. Bawił się myślą o tym, bawił się też myślami o aktorach schowanych za szkłem pojedynczych jasnych okien. Na poddaszu naprzeciwko wymyślił rodzinę wiecznych ludzi, którzy nigdy nie zasypiają, a żadne z nich się nie uśmiecha; dwa budynki dalej mieszkanie starego ślepca, który nie wie, że jest po północy i głupio walczy ze snem; a w małym domku przycupniętym na końcu ulicy śmiertelnie chorych kochanków, którym szkoda nocy.
Z mgły powoli wychylał się ciemny zarys miejskiego parku. Latarnie uliczne oświetlały ogrodzenie i linię pierwszych drzew. Za nimi wisiał już tylko mrok. Ten widok jak ulał pasował do jego nastroju, jak dobrze skrojony garnitur lub przekleństwo w podły deszcz.
Na okuciach bramy siedziała wrona. Adam myślał, że ptak zaraz ucieknie, jednak kiedy się zbliżył, nie ruszyła się nawet o cal.
- Witam panią serdecznie, czy aby nie przeszkadzam? - Zaczął pijackim żartem. - Zdaję sobie sprawę, że już pora nieco nie odpowiednia, lecz nie mogę się oprzeć urzekającemu pięknu tegoż miejsca. Moja droga będzie o wiele krótsza przez pani włości, tak więc jeśli pani pozwoli...
Adam wyciągnął rękę w kierunku klamki i wtedy zobaczył coś, czego nie powinien. Przewidzenie spowodowane nakładaniem się cieni pod różnym kątem… Przez krótką chwilę, parę uderzeń serca, widział jak ciemny ostro zakończony dziób milimetr po milimetrze układa się w uśmiechu. Twarz mary, upiora. Adam zamrugał kilka razy, jednak uśmiech nadal tam był, bezczelny i zły.
Zacisnął mocno powieki, policzył do dwóch, a kiedy je otworzył, ptak wyglądał normalnie.
Wrony się nie śmieją, pomyślał.
Ptak zamrugał do niego paciorkowatymi oczami. Zimny pot oblepił Adamowi plecy, a oddech zamarł w płucach, kiedy z rosnącym przerażeniem patrzył, jak linia kącików wroniego dzioba nieuchronnie rozszerza się ku górze.
Kraaaa... zaskrzeczała wrona. Ptaszysko trzasnęło skrzydłami tuż obok jego twarzy. wzbijając się w górę. Kraaa... krzyknęła gdzieś za nim i zniknęła we mgle.
W pysk!!! - aż go zmroziło.
Zawrócił, by obejść park naokoło. Do postoju było niedaleko, w dodatku sklep nocny znajdował się w sam raz po drodze, idealnie, by zatrzymać się przy nim i kupić coś na nerwy. Nie przestawał kląć, na siebie, na noc, dziewczynę, wszystkie czarne ptaki, parki, alkohol i pogodę...
Drzewa szeleściły za jego plecami, jakby drwiły z uciekającego chłopca. Wściekłość topniała z każdym krokiem, a Adam czuł się coraz bardziej jak dureń. Zatrzymał się, by jeszcze raz spojrzeć na uwięzioną za kratami gęstwinę.
Wrony się nie śmieją, pomyślał.
Ruszył w stronę parku. Nie był już dzieckiem i nie miał zamiaru nadkładać drogi z powodu ptaka. Minął bramę i wszedł do środka. Poczuł zapach ciężkiego nocnego powietrza, w którym wyraźnie czuć było ziemię, chłód i liście. Różniło się od tego należącego do miasta, jakby granica żelaznego ogrodzenia była w stanie zatrzymać całą przyrodę, nawet jej oddech.
Skromnie rozrzucone latarnie prowadziły od jednej plamy światła do następnej. Ciemność zacierała jedne przejścia, otwierała inne, kusząc go głębiej. Nie było ludzi, dzieci, małych irytujących piesków, żadnych wrzasków, starych dziadków z gazetami, a przede wszystkim nie było tu nikogo oprócz niego. Spacer zaczynał go cieszyć. Zszedł na trawę, a potem dalej w stronę strumienia za pomnikami. Co jakiś czas podeszwy butów zapadały się w mokrą ziemię, lub szurały w stertach wczesnojesiennych liści. Park gęstniał, zastępując mu drogę lub spychając w zarośla.
Adam przedarł się przez krzaki bzu, osłaniając twarz przed szarpiącymi gałęziami. Wyszedł wprost na ukrytą za nimi polanę. Każdy jej centymetr spowijał dywan aksamitnej falującej czerni. Wydawała się nieskończona, jakby wylewała się zza granic zimnego kosmosu. Z ciemności błysnęła para stalowych oczu. A potem następna i następna... Malutkie złośliwe otwory w ciemnym kobiercu otwierały się jeden po drugim. Setki, może tysiące wron obróciło spojrzenia w jego stronę.
Kraaa!!! Rozdarł się jeden z ptaków. Adam chciał krzyknąć, ale głos uwiązł mu w krtani. Kraaa!!! Krzyknęła inna wrona. W mgnieniu oka ciemność eksplodowała wrzaskiem. Z rozdartymi dziobami, tłukąc skrzydłami na oślep, rozwydrzony czarny tłum zawisł w powietrzu.
Zadziobią go, zadziobią na śmierć jak w „Ptakach”. Wyżrą mu oczy, a potem wpieprzą całego zaczynając od twarzy. Krzyczał w myślach i z całych sił, przyciskał dłonie do oczodołów. Padł na ziemię. Odsłaniając i odpychając gałęzie, czołgał się pod spiętrzonym morzem czarnych skrzydeł. Przedarł się przez zarośla, a potem już tylko biegł od jednej wyspy światła do następnej. Obraz przed oczami rozmazał mu się od potu, pod zębami miał piasek, w płucach ogień. Nie wiadomo dlaczego wydawało mu się, że ogrodzenie je powstrzyma, że wystarczy przebiec na drugą stronę, a koszmar się skończy, park zostanie w środku, a ON przeżyje. W trakcie tej jednej jedynej pozytywnej myśli, na którą sobie pozwolił, czubek jego buta zaczepił o konar i Adam legł jak długi, ryjąc twarzą piach.
Zginę.
Cisza.
Zginąłem.
Otworzył oczy, przewrócił się na plecy i spojrzał w górę. Zobaczył tylko przebijający się przez chmury księżyc, gałęzie drzew i ani jednej wrony. Dotknął pulsującej ciepłem twarzy. Była lepka od krwi, pod palcami czuł wbite w skórę ziarna piasku. Przejechał językiem po zębach. Całe.
- W pysk.
Twarz piekła, jakby większą jej część zostawił na ścieżce. Adam podniósł się z ziemi, miał rozdarte kolano, a ciemna obwódka dookoła niego dawała do zrozumienia, że nie powinien już nigdzie dziś chodzić.
Wyszedł z parku zły i zawiedziony własną głupotą. O ile dobrze pamiętał, zaraz za ciągiem opuszczonych kamienic był kran miejski. Zmyje krew zanim zaschnie i doprowadzi ubranie do stanu używalności, może wtedy uda mu się namówić jakiegoś taksówkarza, żeby zawiózł go do domu. Za mostem skręcił w zaułek, by skrócić sobie drogę. Jego kroki odbijały się echem od ścian ceglanych domów, wiatr wył w pustych oknach.
- To najdurniejszy wieczór jaki udało mi się przeżyć – powiedział do siebie, a czyjś uśmiech zalśnił w ciemnościach.
W gęstej mgle spowijającej ulicę zamajaczył długi cień ubrany w cylinder i stary popruty frak, być może kiedyś czarny, teraz w nieokreślonym kolorze szarości i zieleni. Opierał się niedbale o laskę z metalowym wykończeniem. Jego proporcje wydawały się źle dobrane, był za wysoki i za chudy, jak strach na wróble.
W świetle pobliskiej latarni Adam powinien widzieć twarz obcego, mimo to jego oblicze zasłaniał mrok, jakby cienie tuliły się do niego.
- Dobry wieczór – powiedział Adam.
Obcy ściągnął kapelusz i schylił się przed nim w powitalnym geście.
- Czy... może - Adam chciał coś powiedzieć, obojętnie co, zależało mu na tym, by przerwać ciszę - czy my się znamy?
Obcy podniósł głowę i pokazał trupią twarz; szalone oczy i uśmiech zaczynający się głęboko w ciemności, a kończący niezgrabnym szwem na policzku pod okiem. Uśmiech, który już raz dzisiaj widział. Chciał krzyczeć, jednak nie starczyło mu na to czasu. Klatka po klatce oglądał, jak obcy podrzuca laskę, łapie ją u nasady i tanecznym krokiem okręca się wokół własnej osi. Tępy odgłos uderzenia rozległ się w jego czaszce, przed oczami strzeliły mu żółte błyski.
Nawet nie bolało. Czuł jak osuwa się na ziemię, jakby ktoś rozwiązał mu ścięgna. Potem przyszło drugie uderzenie, tym razem w okolicach barku. Coś chrupnęło w środku i stracił przytomność. Kiedy się ocknął, nieznajomy klęczał nad nim, w dłoni ściskał nóż. Czubek ostrza wbił tuż pod szyją Adama, wcisnął je głębiej i przeciągnął wzdłuż. Nóż przebił kości i mięśnie. Adam czuł, jak metal porusza się w jego środku, przedziera się koło serca, płuc, i drąży dalej… dalej był już tylko ból.
Strasznie dużo bólu.
Potem nie było już nic...
Wybierz stan zużycia:
WIĘCEJ O SKALI
Dźwięki zawisły w powietrzu. Król Wron imię o ostrych krawędziach, niepokojące jak szelest piór w ciemności, niedorzeczne jak odwrócone niebo. Król Wron szeptała cisza, jakby słowa były wyryte w powietrzu i nie miały ochoty się stamtąd wynieść. To jego spotkał w ciemnym zaułku. Pozszywana twarz, za długi uśmiech, dickensowski frak i laska, która przyniosła mu śmierć. Król Wron potwór, który przyszedł do niego w nocy i przywiódł do niego całe zło, jakie znalazł po drodze.
Podobno nie można o nim mówić, bo to przynosi pecha. Nawet Skrybowie w Wielkiej Bibliotece Światła nie mają ani jednego skrawka papieru na jego temat. Mówi się, że to ON zabiera oddech nowo narodzonym dzieciom i tańczy w pustych butelkach, podobno wrony dla niego szpiegują i nic nie uchowa się przed jego spojrzeniem.
Mieszka w Szarej Katedrze w Dolinie Mgieł, a nie prowadzi tam żadna z dróg. Można tam trafić śledząc jedną z wron, ale one zbijają się w stada, oszukują i kłamią… Co się stanie jeżeli taka istota wybierze Cię na swoją zabawkę? Co jeśli po ciebie sięgnie zza cienia zasłony i wciągnie cię w swój świat pełen zębów i chętnych szponów?
Adam ma ponad trzydzieści lat i jedyne co można o nim powiedzieć, to że jest raczej nijaki. Bardziej zadufany w sobie niż powinien być człowiek w jego wieku i trochę bardziej samotny niż większość ludzi. Razem ze swoim przyjacielem prowadzi mały biznes i mieszka kilka kilometrów za miastem. Adam ma pecha, wybrał skrót, którego nie powinien i spotkał w nim Króla Wron. Ta jedna zupełnie nieistotna decyzja zniszczy jego życie i wszystkich, którzy stali niedaleko.
FRAGMENT KSIĄŻKI:
Dużo złych rzeczy dzieje się, kiedy jesteśmy pijani. Zapewne dzieje się wtedy też dużo dobrych, jednak trudniej je zapamiętać, a te złe pamiętają o sobie same. Złe decyzje, zły czas, zły los... wszystko źle.
Księżyc wisiał niedojedzonym sierpem między chmurami, pod nim stała lepiąca się do twarzy mgła. Latarniane światło rozproszone przez drobne krople wody bladymi plamami wycinało z nocy kawałki ulicy, a każdy dźwięk wydawał się w nim obcy i nie na miejscu.
- Zadzwonisz? - zapytała uwieszona ramienia Adama dziewczyna.
Miała blond włosy, dziecięcą twarz i lekko rozmazany makijaż. Używała owocowego szamponu i duszących perfum, których zapach niefortunnie kojarzył mu się z pogrzebem.
- Najprawdopodobniej – odpowiedział.
Nie zadzwoni, chyba że będzie musiał skontaktować się z nią w sprawach służbowych. Za to będzie jej unikał, rzucał roztargnione spojrzenia na korytarzu, przyspieszając kroku, a jeżeli stanie się naprawdę uciążliwa, zastanowi się, czy nie zwolnić jej z byle powodu.
Po chwili przyjechała taksówka. Adam wsadził dziewczynę do środka i posłał jej krzywy uśmiech, który jego zdaniem był uroczy.
- Uważaj na siebie.
- Uważam na ciebie - powiedziała - to o wiele milsze.
Pożegnał się i patrzył chwilę za czerwonymi światłami odjeżdżającego samochodu. Miał brzuch pełen alkoholu i wyrzutów sumienia, i powoli jedno i drugie zaczynało cisnąć mu się na usta. Powinien zamówić samochód dla siebie, ale bał się, że porzyga się w środku. W końcu ruszył w stronę parku, za którym był postój taksówek. Na tyle daleko, by trochę przetrzeźwieć, jednak nie aż tak, by nabawić się zapalenia płuc.
Może to nie najlepsza noc na spacer, ale będzie musiała wystarczyć, pomyślał, wciskając ręce w kieszenie.
Szedł wśród okalających ulice kamienic. Mgła gęstniała, budynki zaczynały wyglądać jak kartonowe dekoracje, wyrastające wprost z mlecznej zawiesiny. Wyłaniały się z szarości i znikały w niej tuż za jego plecami, jakby scenografii starczało tylko na pierwszy plan. Bawił się myślą o tym, bawił się też myślami o aktorach schowanych za szkłem pojedynczych jasnych okien. Na poddaszu naprzeciwko wymyślił rodzinę wiecznych ludzi, którzy nigdy nie zasypiają, a żadne z nich się nie uśmiecha; dwa budynki dalej mieszkanie starego ślepca, który nie wie, że jest po północy i głupio walczy ze snem; a w małym domku przycupniętym na końcu ulicy śmiertelnie chorych kochanków, którym szkoda nocy.
Z mgły powoli wychylał się ciemny zarys miejskiego parku. Latarnie uliczne oświetlały ogrodzenie i linię pierwszych drzew. Za nimi wisiał już tylko mrok. Ten widok jak ulał pasował do jego nastroju, jak dobrze skrojony garnitur lub przekleństwo w podły deszcz.
Na okuciach bramy siedziała wrona. Adam myślał, że ptak zaraz ucieknie, jednak kiedy się zbliżył, nie ruszyła się nawet o cal.
- Witam panią serdecznie, czy aby nie przeszkadzam? - Zaczął pijackim żartem. - Zdaję sobie sprawę, że już pora nieco nie odpowiednia, lecz nie mogę się oprzeć urzekającemu pięknu tegoż miejsca. Moja droga będzie o wiele krótsza przez pani włości, tak więc jeśli pani pozwoli...
Adam wyciągnął rękę w kierunku klamki i wtedy zobaczył coś, czego nie powinien. Przewidzenie spowodowane nakładaniem się cieni pod różnym kątem… Przez krótką chwilę, parę uderzeń serca, widział jak ciemny ostro zakończony dziób milimetr po milimetrze układa się w uśmiechu. Twarz mary, upiora. Adam zamrugał kilka razy, jednak uśmiech nadal tam był, bezczelny i zły.
Zacisnął mocno powieki, policzył do dwóch, a kiedy je otworzył, ptak wyglądał normalnie.
Wrony się nie śmieją, pomyślał.
Ptak zamrugał do niego paciorkowatymi oczami. Zimny pot oblepił Adamowi plecy, a oddech zamarł w płucach, kiedy z rosnącym przerażeniem patrzył, jak linia kącików wroniego dzioba nieuchronnie rozszerza się ku górze.
Kraaaa... zaskrzeczała wrona. Ptaszysko trzasnęło skrzydłami tuż obok jego twarzy. wzbijając się w górę. Kraaa... krzyknęła gdzieś za nim i zniknęła we mgle.
W pysk!!! - aż go zmroziło.
Zawrócił, by obejść park naokoło. Do postoju było niedaleko, w dodatku sklep nocny znajdował się w sam raz po drodze, idealnie, by zatrzymać się przy nim i kupić coś na nerwy. Nie przestawał kląć, na siebie, na noc, dziewczynę, wszystkie czarne ptaki, parki, alkohol i pogodę...
Drzewa szeleściły za jego plecami, jakby drwiły z uciekającego chłopca. Wściekłość topniała z każdym krokiem, a Adam czuł się coraz bardziej jak dureń. Zatrzymał się, by jeszcze raz spojrzeć na uwięzioną za kratami gęstwinę.
Wrony się nie śmieją, pomyślał.
Ruszył w stronę parku. Nie był już dzieckiem i nie miał zamiaru nadkładać drogi z powodu ptaka. Minął bramę i wszedł do środka. Poczuł zapach ciężkiego nocnego powietrza, w którym wyraźnie czuć było ziemię, chłód i liście. Różniło się od tego należącego do miasta, jakby granica żelaznego ogrodzenia była w stanie zatrzymać całą przyrodę, nawet jej oddech.
Skromnie rozrzucone latarnie prowadziły od jednej plamy światła do następnej. Ciemność zacierała jedne przejścia, otwierała inne, kusząc go głębiej. Nie było ludzi, dzieci, małych irytujących piesków, żadnych wrzasków, starych dziadków z gazetami, a przede wszystkim nie było tu nikogo oprócz niego. Spacer zaczynał go cieszyć. Zszedł na trawę, a potem dalej w stronę strumienia za pomnikami. Co jakiś czas podeszwy butów zapadały się w mokrą ziemię, lub szurały w stertach wczesnojesiennych liści. Park gęstniał, zastępując mu drogę lub spychając w zarośla.
Adam przedarł się przez krzaki bzu, osłaniając twarz przed szarpiącymi gałęziami. Wyszedł wprost na ukrytą za nimi polanę. Każdy jej centymetr spowijał dywan aksamitnej falującej czerni. Wydawała się nieskończona, jakby wylewała się zza granic zimnego kosmosu. Z ciemności błysnęła para stalowych oczu. A potem następna i następna... Malutkie złośliwe otwory w ciemnym kobiercu otwierały się jeden po drugim. Setki, może tysiące wron obróciło spojrzenia w jego stronę.
Kraaa!!! Rozdarł się jeden z ptaków. Adam chciał krzyknąć, ale głos uwiązł mu w krtani. Kraaa!!! Krzyknęła inna wrona. W mgnieniu oka ciemność eksplodowała wrzaskiem. Z rozdartymi dziobami, tłukąc skrzydłami na oślep, rozwydrzony czarny tłum zawisł w powietrzu.
Zadziobią go, zadziobią na śmierć jak w „Ptakach”. Wyżrą mu oczy, a potem wpieprzą całego zaczynając od twarzy. Krzyczał w myślach i z całych sił, przyciskał dłonie do oczodołów. Padł na ziemię. Odsłaniając i odpychając gałęzie, czołgał się pod spiętrzonym morzem czarnych skrzydeł. Przedarł się przez zarośla, a potem już tylko biegł od jednej wyspy światła do następnej. Obraz przed oczami rozmazał mu się od potu, pod zębami miał piasek, w płucach ogień. Nie wiadomo dlaczego wydawało mu się, że ogrodzenie je powstrzyma, że wystarczy przebiec na drugą stronę, a koszmar się skończy, park zostanie w środku, a ON przeżyje. W trakcie tej jednej jedynej pozytywnej myśli, na którą sobie pozwolił, czubek jego buta zaczepił o konar i Adam legł jak długi, ryjąc twarzą piach.
Zginę.
Cisza.
Zginąłem.
Otworzył oczy, przewrócił się na plecy i spojrzał w górę. Zobaczył tylko przebijający się przez chmury księżyc, gałęzie drzew i ani jednej wrony. Dotknął pulsującej ciepłem twarzy. Była lepka od krwi, pod palcami czuł wbite w skórę ziarna piasku. Przejechał językiem po zębach. Całe.
- W pysk.
Twarz piekła, jakby większą jej część zostawił na ścieżce. Adam podniósł się z ziemi, miał rozdarte kolano, a ciemna obwódka dookoła niego dawała do zrozumienia, że nie powinien już nigdzie dziś chodzić.
Wyszedł z parku zły i zawiedziony własną głupotą. O ile dobrze pamiętał, zaraz za ciągiem opuszczonych kamienic był kran miejski. Zmyje krew zanim zaschnie i doprowadzi ubranie do stanu używalności, może wtedy uda mu się namówić jakiegoś taksówkarza, żeby zawiózł go do domu. Za mostem skręcił w zaułek, by skrócić sobie drogę. Jego kroki odbijały się echem od ścian ceglanych domów, wiatr wył w pustych oknach.
- To najdurniejszy wieczór jaki udało mi się przeżyć – powiedział do siebie, a czyjś uśmiech zalśnił w ciemnościach.
W gęstej mgle spowijającej ulicę zamajaczył długi cień ubrany w cylinder i stary popruty frak, być może kiedyś czarny, teraz w nieokreślonym kolorze szarości i zieleni. Opierał się niedbale o laskę z metalowym wykończeniem. Jego proporcje wydawały się źle dobrane, był za wysoki i za chudy, jak strach na wróble.
W świetle pobliskiej latarni Adam powinien widzieć twarz obcego, mimo to jego oblicze zasłaniał mrok, jakby cienie tuliły się do niego.
- Dobry wieczór – powiedział Adam.
Obcy ściągnął kapelusz i schylił się przed nim w powitalnym geście.
- Czy... może - Adam chciał coś powiedzieć, obojętnie co, zależało mu na tym, by przerwać ciszę - czy my się znamy?
Obcy podniósł głowę i pokazał trupią twarz; szalone oczy i uśmiech zaczynający się głęboko w ciemności, a kończący niezgrabnym szwem na policzku pod okiem. Uśmiech, który już raz dzisiaj widział. Chciał krzyczeć, jednak nie starczyło mu na to czasu. Klatka po klatce oglądał, jak obcy podrzuca laskę, łapie ją u nasady i tanecznym krokiem okręca się wokół własnej osi. Tępy odgłos uderzenia rozległ się w jego czaszce, przed oczami strzeliły mu żółte błyski.
Nawet nie bolało. Czuł jak osuwa się na ziemię, jakby ktoś rozwiązał mu ścięgna. Potem przyszło drugie uderzenie, tym razem w okolicach barku. Coś chrupnęło w środku i stracił przytomność. Kiedy się ocknął, nieznajomy klęczał nad nim, w dłoni ściskał nóż. Czubek ostrza wbił tuż pod szyją Adama, wcisnął je głębiej i przeciągnął wzdłuż. Nóż przebił kości i mięśnie. Adam czuł, jak metal porusza się w jego środku, przedziera się koło serca, płuc, i drąży dalej… dalej był już tylko ból.
Strasznie dużo bólu.
Potem nie było już nic...