Dodana przez
Aleksander
w dniu 10.07.2024
Opinia użytkownika sklepu
<p>Pamiętacie moment, kiedy przestaliście wierzyć w Świętego Mikołaja? Takie chwile dzieją się raz w życiu i po nich już nic nie jest takie samo. Urodziłem się w 1996 roku, kiedy „Gra o Tron” miała swoją premierę, minęło kolejne piętnaście lat, zanim światło codzienne ujrzała piąta część pod tytułem „Taniec ze smokami” i jest to dla mnie wydarzenie o tyle istotne, że właśnie wtedy po raz pierwszy sięgnąłem po książki George R.R. Martina. Byłem wtedy nastolatkiem i większość moich rówieśników spędzała czas za szkołą albo... czytała Harry’ego Pottera. Mały czarodziej z różdżką rozpalał wyobraźnię miłośników literatury młodzieżowej, ja z kolei zainteresowany historią jako taką, skierowałem moje ciekawskie oczy w kierunku Westeros. Początkowo dałem się ponieść wyobraźni, łączyłem przedstawione przez amerykańskiego pisarza wydarzenia z wiedzą historyczną i szukałem między nimi punktów wspólnych. A tych było zadziwiająco wiele, wierność „Pieśni Lodu i Ognia” średniowiecznym realiom jest aż nadto widoczna i niezmiennie imponuje! I wszystko byłoby fajnie, gdybym później nie obejrzał serialu, gdzie w jednej ze scen Daenerys zjada serce konia dla Khala Drogo, które w rzeczywistości okazało się sporych rozmiarów masą zrobioną z substancji zbliżonej składem do żelków. Do dziś. się nie pozbierałem po tej informacji, niemniej przez ostatnią dekadę co roku wracam do jednej z książek „Pieśni Lodu i Ognia”, aby odświeżyć sobie opisane w nich wydarzenia, a jako że jesień za oknem panoszy się już w najlepsze, tym razem mój czas w oczekiwaniu na zimę — dosłownie i w przenośni — wypełniła lektura drugiej części „Tańca ze smokami”. Wiecie, po czym można poznać geniusz literacki? Ilekroć sięgamy po daną książkę, smakuje ona inaczej, jak by nadążała za zmianami, jakie dokonują się w naszym życiu i pozwalała spojrzeć na nie z nowej perspektywy. Takimi właśnie książkami są te należące do serii „Pieśni Lodu i Ognia”. </p><p>Wspomniałem już, że recenzja dotyczy wrażeń opisanych w tomie II, dla mniej zorientowanych czytelników nalezą się jednak słowa wyjaśnienia w tym zakresie. Ostatni, piąty tom „Pieśni Lodu i Ognia” wydany został w Polsce w 2011 roku w dwóch częściach. Nie jest to jednak skok na kasę, jak miało to miejsce w historii literatury wielokrotnie, lecz słuszna decyzja, podyktowana wyjątkowym rozmiarem świata przedstawionego przez George R.R. Martina. Łącznie oba tomy liczą 1400 stron, trudno zatem oczekiwać, aby ktokolwiek z nostalgią wyglądał potężnej cegły – samo jej trzymanie na kolanach podczas czytania wywołałoby najpewniej reumatyzm w jesienne, deszczowe dni. Dlatego trzeba docenić, że książka została podzielona na dwie części, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę zamysł autora. W ocenie wielu fanów serii „Pieśni Lodu i Ognia” poprzednia cześć „Tańca ze smokami” okazała się... niesatysfakcjonująca. Właściwie śmiało możemy te oceny skierować również do wcześniejszych tomów „Uczy dla wron”. Po mocnym otwarciu w pierwszych odsłonach serii autor potrzebował oddechu dla siebie i czytelników w przygotowaniu świata Westeros na ostateczną rozgrywkę. Druga część „Tańca ze smokami” miała nam to z powodzeniem zrekompensować. Czy tak się stało? Odpowiedz poznacie niżej ? </p><p>Jako że „Pieśni Lodu i Ognia” charakteryzuje określona chronologia, każdą z książek winniśmy oceniać jako swojego rodzaju kontinuum. Druga część „Tańca ze smokami” pozostaje oczywiście w istotnym związku z pierwszą częścią, jednak odniesień i ważnych informacji można tak naprawdę szukać jeszcze wcześniej, tj. w częściach związanych z „Ucztą dla wron”. To właśnie ostatnia z wymienionych pozycji przyniosła ważną zmianę w klimacie całej sagi George R.R. Martina. Wcześniej autor przedstawił nam tabuny postaci i bohaterów, które odgrywały mniejsza lub większą rolę w świecie Westeros, nie sposób jednak nie przyznać, że każda a z nich była na swój sposób wyjątkowa i posiadała swoją unikalną historię. Ta złożoność charakterów, gdzie niemal wszyscy bohaterowie mają swoje motywy i cele, podyktowane więzami krwi, zawieranymi sojuszami i niespodziewanymi zdradami, wywoływała przekonanie o niezwykle rozbudowanym świecie przedstawionym w książkach „Pieśni Lodu i Ognia”. A świat ten oprócz bohaterów, zawiera również dalekie krainy północy i południa, pomiędzy którymi znajduje się Siedem Królestw i każde z nich staje się w odpowiednim czasie areną decydujących starć dla dalszego biegu fabuły. Niezaznajomiony z prozą amerykańskiego pisarza czytelnik, mógłby w tym miejscu zapytać, jak się w tym wszystkim połapać, aby czerpać przyjemność z obcowania z literaturą mistrza gatunku? „Pieśń Lodu i Ognia” przypomina kupno szafkę z Ikei: dostajemy zawartość plus instrukcje jak to wszystko poskładać, a robiąc pierwszy krok w kierunku Westeros mamy prawo czuć się początkowo zdezorientowani, przynajmniej do czasu gdy... nie odkryjemy ostatnich stu stron drugiej części „Tańca ze smokami”. Dlaczego? Czeka tam na nas wiele map, które ułatwiają poruszanie się za bohaterami po świecie opisanym przez amerykańskiego pisarza, dodatkowo znajdziemy tam również opis wszystkich rodów i przynależność konkretnych bohaterów do określonych frakcji, toczących ze sobą bitwy we wszystkich Siedmiu Królestwach. Podobne rozwiązania były stosowane już wcześniej, niemniej z każdym tomem ten osobliwy skoroszyt był grubszy, co wynikało z wyjątkowej skłonności George R.R. Martina do uśmiercania swoich pierwszoplanowych bohaterów. Życie w Westeros nie znosi jednak próżni, i tak jak po śmierci króla rozpętała się zacięta rywalizacja o Żelazny Tron, tak również w miejsce zmarłych bohaterów pojawiają się kolejne postacie. Niekiedy autor oddaje im głos i prowadzi narracje ich oczami, innym razem poznajemy perspektywę bohaterów, którzy na kartach wcześniejszych części odgrywali rolę nie znaczące, byli wspominani niejako mimochodem, a jednak przetrwali wojenny chaos i dziś rosną coraz bardziej w siłę. Taka skomplikowana z natury narracja wymaga od George R.R. Martina niestandardowych pomysłów. „Uczta dla wron” oraz pierwsza część „Tańca ze smokami” skupiły się na zupełnie różnych częściach Westeros. O ile w „Uczcie dla wron” autor koncentruje się przede wszystkim na wydarzeniach wokół Królewskiej Przystani i oddaniu narracji Cersei, o tyle kolejna część cyklu przeniosła nas na daleką północ w okolice Muru, a także na gorące wyspy południa, gdzie mogliśmy śledzić stopniowe przygotowania Matki Smoków do decydującej rozgrywki. Druga część „Tańca ze smokami” łączy obie te linie fabularne i taki zabieg ze strony autora poczytuje sobie za duży plus dla ogólnego wydźwięku, jaki niesie za sobą „Pieśń Lodu i Ognia”. Kolejne wątki zostają ze sobą udanie splecione, a informacje podawane w przeszłości niejako „przy okazji”, nabierają znaczenia i stopniowo, ale konsekwentnie popychają fabułę naprzód. Spotkałem się w przeszłości z zarzutami, że „Pieśń Lodu i Ognia” straciła swoje tempo, że nie ma już w niej takiej rzezi, jak obserwowaliśmy w pierwszych tomach, nie ma również tylu okazji, aby rozpalać wyobraźnię czytelników scenami namiętnego i gorącego seksu w komnatach Królewskiej Przystani. Osobiście mam dysonans wobec takiej oceny twórczości amerykańskiego pisarza. Wydaje się bowiem oczywiste, że świat Westeros potrzebował kolejnego rozdania, gdzie nowi bohaterowie dojdą do głosu, a starzy przegrupują siły i staną w końcu do decydującego starcia w rywalizacji o Żelazny Tron. Zanim jednak ukryjecie się pod kocem na myśl o słowach “Winters is caming”, zdradzę tylko, że „Taniec ze smokami” nie przynosi ostatecznej bitwy, jak miało to miejsce w serialu zrealizowanym przez HBO. Przeciwnie, ostatnia z dostępnych części „Pieśni Lodu i Ognia” kończy się jednym wielkim cliffhangerem... co znowu można rozumieć dwojako. Niektórzy pewnie poczują się rozczarowani, inni dostrzegą w tym obietnice autora w przedmiocie kolejnych tomów i finały wszystkich niepozamykanych wątków. W twórczości George R.R. Martina szklanka często bywa do połowy pełna i tylko od nas zależy, czy dostrzeżemy w niej whisky, czy jednak mleko. Jako że najmocniej w całej historii kibicuje Tyrinionowi, wiadomo, że mleka nie zobaczyłem ? <br>„Taniec ze smokami” jest, na ten moment ostatnią częścią „Pieśni Lodu i Ognia”, a to doskonała sposobność do podsumowań w przedmiocie całej serii. Kiedy patrzę za siebie, widzę przed oczami przede wszystkim wiarygodnych bohaterów, których można lubić lub dla odmiany darzyć niechęcią, trudno im jednak odmówić... charakteru. I to właśnie charakter każdej z postaci opisanych w książkach George R.R. Martina nadaje całej powieści unikalny charakter. Często „Pieść Lodu i Ognia” bywa porównywana z „Władcą Pierścieni” J.R.R. Tolkiena. Nie ma w tym nic złego, wszak obie wymienione pozycje nalezą do największych osiągnięć nie tylko w dziedzinie fantasy, ale również dla całej literatury światowej. A jednak szukanie podobieństw między oboma tytułami wydaje się zadaniem karkołomnym i skazanym na oczywiste niepowodzenia. ” Władca Pierścieni” tak naprawdę to... bajka przy „Pieśni Lodu i Ognia”. Nie chce oczywiście tymi słowami nikogo obrazić, jednak krótkie rozliczenie się z tym faktem wszystkim nam dobrze zrobi. J.R.R. Tolkiem napisał dzieło wybitne, zachwycające ogromem świata i barwnymi postaciami, gdzie nieoczywiste rozwiązania autora stwarzały ciekawa przestrzeń dla magii. Gatunek ten pozostawał przez długi czas domeną niszową, nie zmieniła tego również ekranizacja w trzech aktach, dokonana przez Petera Jacksona. Czy dziś zdarza mi się wrócić do „Władcy Pierścieni” w formie literackiej lub filmowej? Oczywiście, poczytuje to sobie jednak jako osobiste „guilty pleasure”, przypominające bardziej bajki i baśnie Hansa Christiana, aniżeli pozycje dedykowane dla dorosłych. Nie ma tam bowiem na dobrą sprawę scen przemocy, brakuje również wyuzdanego seksu i mrocznych postaci, przed którymi chcielibyśmy się schować pod kołdrą. Te ostatnie, nawet jeśli pojawiają się w twórczości brytyjskiego autora, to stanowią raczej przeciwwagę dla tych dobrych, jak Frodo czy Aragorn. Jak na tym tle prezentuje się „Pieść Lodu i Ognia”? Przede wszystkim postacie George R.R. Martina wydają się wiarygodne i pełnokrwiste, a ich postawy rzadko dają się zamknąć w „Czarno — białym” sposobie postrzegania opisanej rzeczywistości. Niektóre postacie fascynują, inne odrzucają, ale wystarczy kilka stron, aby role się zamieniły. Nie chodzi bowiem o z góry narzucona narracje, ale dynamiczny świat, w którym bohaterowie zmieniają zdanie, dawne sojusze prowadza do wojny, a toczone od lat konflikty przybierają formę paktów, skierowanych przeciwko większym antagonistą. Pamiętam doskonale, jak wielkie zaskoczenie towarzyszyło mi podczas czytania „Starcia Królów”, gdy miały miejsce dwa wesela. Mowa oczywiście o Krwawych Godach oraz Purpurowym Weselu. W pierwszym przypadku narracja toczyła się wokół zdrady, w wyniku której poległ Robb Stark, jedna z najbardziej lubianych postaci we wszystkich nutach „Pieśni Lodu i Ognia”. Z kolei w drugiej sytuacji uśmiercony został Joffrey, czyli dla odmiany bohater znienawidzony przez rzesze czytelników. Czy były to wątki ważne dla fabuły? Bez wątpienia. A jednak autor nie rozpisał ich z jakimś szczególnym pietyzmem, raczej stanowiły one wydarzenia naturalnie wplecione w oś czasu. I to właśnie różni w mojej ocenie najmocniej „Władce Pierścieni” od „Pieśni Lodu i Ognia”. Obie są cudowne, ale tylko jedna zaskakuje i nie pozwala odłożyć książek, dopóki nie poznamy finału. Jaki wiec finał przygotował dla nas George R.R. Martin? </p><p>Jeśli chodzi o bohaterów „Tańca ze smokami” to na wstępie warto powiedzieć kilka słow o Cersei. Królowa – regentka już od „Uczy dla wron” zajmuje znowu kluczowe miejsce w narracji George R.R. Martina. Podtytuł czwartej odsłony pt. „Sieć spisków” wiele mówi o roli Cersei. Na przestrzeni poprzednich trzech tomów kobieta utkała przemyślaną sieć intryg i knowań, czego symbolem jest przede wszystkim relacje pomiędzy Królewską Przystanią oraz Wiarą. Ma to szalenie istotne znaczenie, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę słabnącą pozycję rodu Lannisterow. Królowa – regentka znajduje sojuszników w wyniku przemyślanej sekwencji zdarzeń. Odkrywa słaby punkt u Wielkiego Septona, który marzył o odzyskaniu suwerenności dla członków swojego bractwa i samodzielnym radzeniu sobie z zagrożeniami, jednak dekret wydany w tym zakresie przed trzystoma laty uniemożliwiał wskrzeszenie Zakonu Gwiazd i Miecza, co w dalszej kolejności miało obudzić znów do życia Wiarę Wojującą. Nic jednak nie dzieje się w świecie Westeros za darmo, prawda? Cersei w ten sposób uzyskuje silne wsparcie na północy, z kolei Wielki Septon realizuje swoje marzenia o przywróceniu świetności zastępom ubogich braci, którzy nigdy wcześniej tak ubodzy nie byli: decyzją przełożonego, wszystkie klejnoty i dobra zostają spieniężone, a uzyskane w ten sposób środki przeznaczone na rzecz potrzebujących. Sytuacja finansowa Braci wydaje się znakomita, ponieważ Wielki Sempton decyduje również o umorzeniu długów Królewskiej Przystani. Tak oto w wyniku podstępów Cersei rodzi się na naszych oczach potężny sojusz, a Królowa – regentka, pozostając w cieniu głównej rozgrywki, wciąż pociąga za najważniejsze sznurki i pcha potężne armie ku sobie. Straciłem już wiarę w przemianę Cersei. Stało się to wcześniej, kiedy straciła syna i ojca, a mimo to, nie zmieniła swojego postępowania ani o jotę. Jest to o tyle zaskakujące, że nawet jej brat i kochanek, Jaimi, pokusił się o refleksje w przedmiocie swojej przeszłości. Stracił prawą rękę, a status „królobójcy” również nie otwierał przed nim wszystkich drzwi w Westeros. To jednak nie osobista sytuacja, a relacje z Cersei zmieniają Jaimiego. W mojej opinii jego postać zajmuje podium wśród najbardziej zaskakujących bohaterów „Pieśni Lodu i Ognia”, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że wcześniej budził w mojej głowie raczej wrogie uczucia i emocje, a teraz nawet mu kibicuje! Macie podobnie? Dajcie znać ? Kończąc wątek Jaimiego — Dowódca Królewskiej Straży udaje się w książce „Taniec ze smokami” do Riverrun, gdzie jego zadaniem jest uczestniczyć w zdobyciu zamku, ostatniego bastionu buntowników na północ od Królewskiej Przystani. Niestety niewiele dowiedziałem się o jego udziale w bitwie, choć jestem szalenie ciekawy, jak poradzi sobie bez prawej ręki! Może kolejne części przyniosą odpowiedź na to pytanie? </p><p>Fani Aryi Stark nie mogą czuć się nazbyt rozpieszczani przez amerykańskiego pisarza. Już w poprzednich tomach postać tą ogarniała coraz większa mgła, a „Taniec ze smokami” jeszcze mocniej podsyca nasze domysły. Okazuje się bowiem, że młoda Starkówna podejmuje szkolenie u tajemniczego rycerza. Jej umiejętności z dnia na dzień czynią ją co raz to bardziej niebezpieczną, a ona sama wydaje się mieć w tym swój jasno określony cel. Kto pamięta tę postać z 6 sezony „Gry o Tron”, ten wie, że dziewczyna jest zdolna do wszystkiego, jednak wydaje się, że w literackiej wersji „Pieśni Lodu i Ognia” ma ona swoją rolę do odegrania dopiero w kolejnych częściach sagi. Przyznaje, jestem ciekaw, jak George R.R. Martin przedstawi jej wątek w przyszłości, czy bardzo odbiegnie od serialowej adaptacji? W międzyczasie narracja przenosi nas pomiędzy kolejnymi ziemiami wszystkich Siedmiu Królestw, docieramy https://******.**. do Dorne. Wracamy tym samym do wydarzeń opisanych w „Uczcie dla wron”, gdzie na dworze księcia Dorana miały miejsce wydarzenia mocno traumatyczne dla wielu fanów „Pieśni Lodu i Ognia”. Lord Słonecznej Włóczni i głowa rodu Martellów tym razem został przedstawiony oczami dowódcy książęcej straży, Areo Hotaha. Jest to wątek tak intrygujący, że szkoda tu cokolwiek o nim więcej pisać, zdradzę wam jednak w tajemnicy, że książę wciąż pozostaje mędrcem, który nie spieszy się z podejmowanymi przez siebie decyzjami. W przeszłości nie zawsze był to dobry wybór, jak będzie tym razem? „Taniec ze smokami” was zaskoczy ?. </p><p>A teraz szybki quiz dla uważnych! Jaka postać została do tej pory pominięta i może to mieć związek z jej wzrostem? Kto nie zgadł, prawdopodobnie nigdy nie czytał „Pieśni Lodu i Ognia”, nie oglądał „Gry o Tron” i najpewniej spędził ostatnią dekadę w domku na drzewie bez elektryczności. Tyrion Lannister powraca na należne mu miejsce w „Tańcu ze smokami”", czyli... nie, nie objął władzy na Żelaznym Tronie, lecz znów znajduje się w okolicznościach, do których wydaje się stworzony ?. Naczelny rozrabiaka Westeros nie ma łatwo. Wcześniej zmarł mu ojciec, co jednak nie zasmuciło naszego ulubieńca, nie miał bowiem nigdy dobrych relacji z Lannisterem – seniorem. Niemniej jego śmierć wywołała niemałe trzęsienie ziemi w Królewskiej Przystani, zostawiła wolną rękę Cersei w sprawowaniu rządów. A te jak wspomniałem wcześniej, są krwawe, brutalne i... pełne intryg. Jedna z nich zakładała ogłoszenie publicznie sporej sumki za głowę Tyriona i we wszystkich Siedmiu Królestwach wywołało to entuzjazm, wszak Tyrion ma wielu wrogów, a niektórzy z nich gotowi są nawet się pochylić się i naciągnąć sobie mięśnie grzbietu, aby tylko odciąć głowę Tyriona. Ten jednak jakimś cudownym zrządzeniem losu im ma trudniej, tym lepiej się... bawi! Poprzednia część przyniosła podróż karła na pokładzie „Wesołej Akuszerki” przez Wielkie Morze. Jest to wątek przedstawiony za pomocą „motywu drogi”, gdzie nasz niskorosły bohater rozprawia się ze swoją przeszłością, spędzając całe dnie pod pokładem statku, gdzie opróżnia kolejne beczki z winem. W międzyczasie mamy okazje czytać jego liczne, wewnętrzne monologi związane z Cersei, Tywinem oraz Tyshy. W moich oczach okazało się to kapitalnym rozwiązaniem, trudno bowiem się nie uśmiechnąć, kiedy słodkie — gorzkie słowa Tyriona uderzają w niego samego, jednocześnie... będąc komplementami. W drugiej części „Tańca ze smokami” nasz bohater przezywa nie lada ekscesy: dwa razy topiony, sprzedany w niewolę, a nawet... rzucony na pożarcie lwom. Czy ze wszystkich wymienionych perypetii Tyrion wyjdzie jak zawsze cały i zdrowy, nie licząc chorej od wina wątroby i kolejnych złamanych serc niewinnych niewiast? Nie powiem! Niewątpliwie urok twórczości George R.R. Martina kryje się w jego pomysłach, nigdy nie wiadomo, kiedy amerykański pisarz stwierdzi, że tym razem nie żartował i cienka linia życia naszych ulubionych bohaterów zostanie na zawsze przerwana. Jako że jednak „Taniec ze smokami” jest na ten moment ostatnią częścią „Pieśni Lodu i Ognia”, pożegnanie z Tyrionem złamałoby pewnie więcej czytelniczych serc niż on sam na łamach wszystkich poprzednich części. Dlatego zdarzę wam, że Tyrion nie zostanie zjedzony przez lwy, co jest o tyle zrozumiałe, że pewnie i tak dzikie bestie by sobie nim nie pojadły! </p><p>Było o Tyrionie na wesoło, teraz czas zaparzyć sobie zielonej herbaty i pogadać poważnie o postaci Fetora. Nisko urodzony sługa rodu Boltonów to jedno z największych objawień „Pieśni Lodu i Ognia”, choć jego losy są w gruncie rzeczy okrutne i nie sądzę, aby ktokolwiek chciał się znaleźć na jego miejscu. I wcale nie dlatego, że praktykował, jak wieść niesie nekrofilię, a jego zapach był tak odrażający, że tytuł „Fetora” wydaje się uzasadniony. Na rozkaz swojego pana, Ramsaya Snowa, Fetor udaje się z nim w podróż celem odnalezienia Aryi Stark i kolejno jej poślubienia. George R.R. Martin postanowił jednak zrehabilitować ów postać, a jej rola w „Tańcu ze smokami” okazuje się nie do przecenienia w kontekście wspomnianej wyżej córki Starków oraz samego miasta Winterfell! ? </p><p>Jon Snow niezmiennie piastuje tytuł Dowódcy Straży Nocnej i czyni starania, aby przygotować zebranych pod Murem wojowników do walki z Innymi. W międzyczasie nawiązuje poprawne relacje z Dzikimi, co jest wyraźnie nie w smak jego podkomendnym. W ocenie Jona Snow jedyną szansą na stawianie skutecznego oporu wobec zagrożenia, jakie płynie z północy, jest połączenie sił z Dzikimi. Wywołuje to jednak spory i napięcia wewnątrz Nocnej Straży. Obserwujemy również, jak Jon Snow staje się coraz bardziej samotny, nie może liczyć na wsparcie przyjaciół, którzy albo już nie żyją, albo znajdują się w zupełnie innych częściach Westeros. Jest to wątek niespecjalnie angażujący, raczej konieczny dla samej fabuły, niemniej trudno było się tu spodziewać rewelacji wobec przyjętej przez George R.R. Martina narracji. Najlepsze na północy dopiero przed nami, a wcześniej mamy okazję przekonać się, że bękart Nedda Starka dorasta, pozbywa się złudzeń i próbuje przetrwać. Tylko tyle i aż tyle! </p><p>Była Cersei, był Tyrion i Jon Snow, czyli czas teraz na mokry sen męskiej części publiczności ? Daenerys po wygranych bitwach zdecydowała się pozostać w mieście Meereen. Pragnie zdobyć wiedzę, jak rządzić sprawiedliwie, zanim zasiądzie na Zależnym tronie. Jednak jej plan nie uwzględnia wielu przeciwności losu, a te zdają się piętrzyć coraz bardziej niczym chmury burzowe w pierwszych dniach wiosny. Meereen choć zdobyte, zostało w gruncie rzeczy opanowane przez morderców i rabusiów lojalnych obalonym wcześniej arystokratom. Jednocześnie z południa nadciąga potężna armia złożona z niewolników Yunkai. W poprzednim, pierwszym tomie „Tańca ze smokami” obserwowaliśmy Danerys, która niezbyt sobie radziła w nowej roli. Pamiętam dobrze jakie wrażenie zrobiła na mnie scena, gdy królowa udziela zgody na audiencje petentom, licząc, że kiedy pozna problemy, z jakimi Ci się mierzą, lokalni mieszkańcy obdarza ją zaufaniem i szacunkiem. Nic podobnego się nie wydarzyło! Ku jej rozczarowaniu, większość próśb miała charakter polityczny. Z jednym wyjątkiem. Oto bowiem przed obliczem Daenerys stanął starszy mężczyzna, który na rekach trzymał zwłoki syna, spalonego uprzednio przez ziejącego ogniem smoka. Nie był to jednak smok wawelski, a prawdziwy smok latający nad miastem – cień podejrzeń w oczywisty sposób został skierowany na trzy smoki, które w wyniku tych zdarzeń zostały zamknięte w jaskini. Daenerys to postać wyjątkowa. Nawet jeśli jej wątki nie niosą za sobą spektakularnych wydarzeń, i tak skutecznie rozpalają wyobraźnie czytelników. Wojownicza khalessi zamienia się jednak na naszych oczach w kobietę słabą, szukająca doraźnych rozwiązań, a aktualne problemy skutecznie odwlekają w czasie podróż na czele armii sprzymierzonych przeciwko wojownikom pozostałych królestw. Podczas czytania „Tańca ze smokami” pierwszy raz miałem w głowie pytanie, co z tego wyniknie? Wcześniej byłem przekonany, że George R.R. Martin pokrętnymi drogami, ale jednak prowadzi wątek Daenerys po prostu do Królewskiej Przystani i objęcia schedy po przodkach na Żelaznym Tronie. Aktualnie ważniejszym pytaniem jest to związane z... romansem między Matką Smoków oraz pewnym kapitanem najemników. Tak moi mili, kto chciał poślubić Daenerys, będzie musiał zmierzyć się z jej motylami w brzuchu do innego faceta! Jako ciekawostkę zdradzę wam, że wydarzenia w Meereen obserwujemy nie oczami Matki Smoków, ale Barristana Śmiałego. To dobrze znany czytelnikom rycerz, którego zasługi nie mogą zostać poddane w wątpliwość, podobnie jak jego czyste serce oraz dobre intencje. Jeśli brzmi to, jak przepis na katastrofę w świecie Westeros to... dobrze brzmi ? </p><p>Jeśli chodzi o techniczne aspekty „Tańca ze smokami", to nie uświadczymy żadnych niespodzianek. Język, jakim posługuje się George R.R. Martin, jest barwny i szalenie ciekawy, miejscami również archaiczny, wręcz średniowieczny. Opisy szat noszonych przez bohaterów i spożywanych przez nich posiłków noszą znamiona arcydzieła, zwłaszcza w zakresie podawanych wprost (!!!) przepisów na niektóre dania czy co bardziej wyszukane alkohole. Okładka książki z kolei nawiązuje do pierwszej części „Tańca ze smokami” w i moim mniemaniu jest najlepsza ze wszystkich nut „Pieśni Lodu i Ognia”. </p><p>Śledzę fora dedykowane wielbicielom prozy George R.R. Martina i spotkałem się z artykułem, gdzie autor wskazywał na 10 rzeczy, które sprawiają, że serial zrealizowany przez HBO jest lepszy aniżeli literacki pierwowzór. Jakie były argumenty za tą mocno wątpliwą tezą? Nie wiem, bo nie przeczytałem, sam tytuł wydał mi się obrazoburczy, zwłaszcza że przeczytałem wszystkie części „Pieśni Lodu i Ognia” widziałem również każdy z ośmiu sezonów. I wyrok może być tylko jeden: książka jest lepsza niż serial, tak brzmi prawo natury stojące ponad prawem stanowionym przez ludzi. Jestem przekonany, że gdybym wylądował na bezludnej wyspie i miał tam spędzić rok z powieściami amerykańskiego pisarza, to nawet był nie zauważył, że mnie szukano ?. </p>