Książka - Mówca umarłych. Saga Endera. Tom 2

DODAJ DO LISTY ŻYCZEŃ

Masz tę lub inne książki?

Sprzedaj je u nas

Mówca umarłych. Saga Endera. Tom 2

Mówca umarłych. Saga Endera. Tom 2

DODAJ DO LISTY ŻYCZEŃ

Masz tę lub inne książki?

Sprzedaj je u nas

 Kontynuacja „Gry Endera”. Niezagrożona ludzkość zaczyna współczuć pokonanym napastnikom i skazuje Endera na banicję. Tymczasem otwartość Ziemian zostanie wystawiona na próbę przez kolejne zjawienie ię obcych. Książka zdobyła prestiżowe nagrody Hugo i Nebuli.


Z Prologu:

W 1830 roku, po utworzeniu Gwiezdnego Kongresu, automatyczny statek zwiadowczy przesłał ansiblem raport: parametry planety, którą badał, mieściły się w przedziale odpowiednim dla życia ludzi. Pierwsi ludzie, którzy zobaczyli nowy świat, byli Portugalczykami z mowy, Brazylijczykami z kultury i katolikami z wyznania. W roku 1886 zeszli z pokładu promu, przeżegnali się i nadali planecie imię Lusitania, co było starożytną nazwą Portugalii. W pięć dni później zorientowali się, że niewielkie, leśne zwierzęta, które nazwali pequeninos – prosiaczki, wcale nie były zwierzętami. Po raz pierwszy od czasu Ksenocydu Robali, popełnionego przez tego potwora Endera, ludzkość napotkała obce, inteligentne istoty...


Fragment książki "Mówca umarłych"

Rozdział 1: Pipo

      Ponieważ nie pogodziliśmy się jeszcze w pełni z ideą, że miesz­kańcy sąsiedniej wioski są takimi samymi ludźmi jak my, w najwyższym stopniu naiwne by­łoby przypuszczenie, iż potrafimy kiedyś spojrzeć na społeczne, używające narzędzi istoty i zoba­czyć nie bestie, ale braci pielgrzymujących wspólną drogą do kaplicy inteligencji.

      A jednak to właśnie widzę, czy też pragnę zobaczyć. Różnica pomiędzy „ramen” i „varelse” tkwi nie w stworzeniu poddanym osą­dowi, ale w tym, które ten osąd wydaje. Kiedy stwierdzamy, że obcy gatunek jest „ramen”, nie oznacza to, że przekroczył ON próg dojrzałości. Oznacza, że to my go przekroczyliśmy.

      Demostenes, „List do framlingów”

      Korzeniak był równocześnie najbardziej kłopotliwym i naj­bar­dziej pomocnym z pequeninos. Zawsze na miejscu, gdy Pipo od­wie­dzał polanę, bardzo się starał odpowiadać na py­ta­nia, których prawo zabraniało Pipowi zadawać. Pipo uzależnił się od niego – chyba za bardzo – a jednak, choć Korzeniak błaznował i ba­wił się niczym nieodpowiedzialny młodzik, którym zresztą był, cały czas obserwował, sondował, sprawdzał. Pipo stale mu­siał uważać na zastawiane przez niego pułapki.

      Przed chwilą jeszcze Korzeniak wspinał się na drzewo. Ścis­kał pień jedynie rogowatymi zgrubieniami na kostkach i wewnętrz­nych stronach ud. W rękach trzymał dwa patyki – zwane Ojcowskimi Kijami – którymi cały czas bębnił o drzewo w porywającym, zmien­nym rytmie.

      Wywabiony hałasem Mandachuva wyszedł z drewnianej chaty. Krzyknął coś do Korzeniaka w Mowie Mężczyzn, a potem po portugalsku:

      – P’ra baixo, bicho!

      Kilku prosiaczków w pobliżu głośno potarło udami, wyrażając w ten sposób podziw dla obcojęzycznej gry słów. Szelest aplauzu ucieszył Mandachuvę, który podskoczył wy­soko.

      Tymczasem Korzeniak odchylił się do tyłu, jakby miał spaść. Potem odepchnął się rękami, wykręcił w powietrzu salto i wylą­do­wał na obie nogi, podskakując kilka razy. Nawet się nie potknął.

      – Jesteś więc teraz akrobatą – ocenił Pipo.

      Korzeniak podszedł, kołysząc się na boki. W ten sposób pró­bował naśladować ludzi, choć dużo bardziej przypominało to parodię, ponieważ jego płaski, zwrócony ku górze ryjek robił zdecydowanie świniowate wrażenie. Nic dziwnego, że mieszkańcy z innych światów nazywali ich prosiaczkami. Nazwa ta padła w pierwszych raportach, jeszcze w 1886 roku, a w 1925, gdy po­wsta­ła lusitańska kolonia, zdążyła się już zakorzenić. Kseno­lo­dzy ze wszystkich Stu Światów pisali o nich „lusitańscy aborygeni”, choć Pipo doskonale wiedział, że w grę wchodziła jedynie kwestia rangi zawodu. Poza naukowymi artykułami kseno­lodzy także mówili: prosiaczki. Pipo nazywał ich pequeninos, a oni nie protestowali, gdyż teraz sami określali siebie „Mały Lud”. Mimo wszystko, mimo „rangi zawodu”, nie dało się zaprzeczyć, że w chwilach takich jak ta Korzeniak bardzo przypominał świnię chodzącą na tylnych nogach.

      – Akrobata – powtórzył Korzeniak, wypróbowując nowe słowo. – Co ja takiego zrobiłem? Macie nazwę dla ludzi, którzy to robią? Są więc ludzie, dla których to jest praca?

      Pipo westchnął bezgłośnie, nie zmieniając przy tym przy­kle­jonego do twarzy uśmiechu. W obawie przed skażeniem kultury pro­siaczków prawo surowo zakazywało udzielania informacji o spo­łe­czeństwie ludzi. Korzeniak jednak prowadził bezustanną grę, sta­rając się wycisnąć do ostatniej kropli wszelkie implikacje wszyst­kich wypowiedzi Pipa. Tym razem Pipo mógł wyłącznie do siebie mieć pretensje o niemądrą uwagę, która niepotrzebnie uchyliła okno do świata ludzi. Czasami czuł się wśród pequeninos tak dobrze, że zaczynał mówić swobodnie. Ciągle ryzykuję. Nie na­daję się do tej gry, w której trzeba zdobywać infor­macje, nie dając nic w zamian. Libo, mój małomówny syn, jest w tym lepszy, chociaż jest moim uczniem dopiero… jak dawno skończył trzy­na­ś­cie?… od czterech miesięcy.

      – Też bym chciał mieć takie zgrubienia na nogach. Pień tego drzewa rozdarłby mi skórę na strzępy.

      – Zawstydziłoby to nas wszystkich. – Korzeniak przyjął wy­cze­kującą postawę, która według Pipa oznaczała lekkie podenerwo­wanie, a może też milczące ostrzeżenie dla innych pequeninos, by byli ostrożni. Mogła też być sygnałem najwyższego przerażenia, choć nigdy jeszcze nie widział pequenino odczuwającego prze­raże­nie.

      Na wszelki wypadek odezwał się pospiesznie, by go uspokoić:

      – Nie przejmuj się. Jestem za stary i za słaby, żeby się wspi­nać na drzewa. Zostawiam to takim młodzikom jak ty.

      Udało się. Ciało Korzeniaka znowu się poruszyło.

      – Lubię wchodzić na drzewa. Widzę wtedy wszystko. – Korze­niak przykucnął przed Pipem. – Czy przyprowadzisz tu zwierzę, które biegnie po trawie, nie dotykając gruntu? Nie wie­rzą, że je widziałem.

      Kolejna pułapka. I co, Pipo, ksenologu, czy zdecydujesz się poniżyć przedstawiciela społeczności, którą badasz? Czy ra­czej będziesz się trzymał sztywnych praw, jakie ustanowił Gwiezd­ny Kongres, by rządziły tym spotkaniem? Historia nie znała wielu precedensów. Jedynymi inteligentnymi obcymi, jakich na­pot­kała ludzkość, były robale. Zdarzyło się to trzy tysiące lat temu, a w re­zulta­cie spotkania wszystkie robale zginęły. Tym razem Gwiezdny Kon­gres zdecydował, że jeśli ludzkość popełni błąd, to raczej z prze­ciwnym skutkiem. Minimum informacji, minimum kontaktu.

      Korzeniak zauważył wahanie Pipa, jego niepewne milczenie.

      – Nigdy nam nic nie mówicie – stwierdził. – Obserwujecie nas i badacie, ale nie wpuszczacie za ogrodzenie, żebyśmy także mogli was obserwować i badać.

      Pipo odpowiedział tak uczciwie, jak tylko mógł w sytuacji, gdy ostrożność była ważniejsza od uczciwości.

      – Jeśli dowiadujecie się tak mało, a my tak dużo, to czemu znasz stark i portugalski, a ja wciąż się uczę waszej mowy?

      – Jesteśmy mądrzejsi.

      Korzeniak odwrócił się na pośladkach, tak że siedział teraz plecami do Pipa.

      – Wracaj za swoje ogrodzenie – powiedział.

      Pipo wstał natychmiast. W pobliżu Libo przyglądał się trój­ce pequeninos, próbując dociec, w jaki sposób splatają suche pną­cza merdony na pokrycie dachu. Spojrzał na ojca i natychmiast stanął przy nim, gotów odejść. Oddalili się bez słowa. Peque­ninos tak dobrze opanowali język, że ludzie nigdy nie omawiali tego, czego się dowiedzieli, póki nie znaleźli się wewnątrz ogro­dzenia.

      Pół godziny zajęła droga do domu. Rozpadało się, kiedy przechodzili przez bramę i szli obok wzgórza do stacji zenadora. Zenadora? Pipo zastanawiał się nad tym, patrząc na zawieszoną nad drzwiami tabliczkę, na której słowo KSENOLOG wypisano w starku. To właśnie ja, myślał. Przynajmniej dla obcych. Ale por­tugalski tytuł „zenador” jest tak prosty do wymówienia, że na Lusitanii mało kto używa nazwy „ksenolog”, nawet gdy mówi w starku. Tak zmienia się mowa. Gdyby nie ansibl, gwarantujący natychmiastową komunikację wśród Stu Światów, nie udałoby się chyba zachować wspólnego języka. Podróże międzygwiezdne są zbyt rzadkie i powolne. W ciągu stulecia stark rozpadłby się na dziesięć tysięcy dialektów. Ciekawie byłoby sprawdzić na kompu­terze projekcję zmian lingwistycznych na Lusitanii w przypadku, gdyby dopuścić do rozkładu starku i absorpcji portugalskiego…

Wybierz stan zużycia:

WIĘCEJ O SKALI

 Kontynuacja „Gry Endera”. Niezagrożona ludzkość zaczyna współczuć pokonanym napastnikom i skazuje Endera na banicję. Tymczasem otwartość Ziemian zostanie wystawiona na próbę przez kolejne zjawienie ię obcych. Książka zdobyła prestiżowe nagrody Hugo i Nebuli.


Z Prologu:

W 1830 roku, po utworzeniu Gwiezdnego Kongresu, automatyczny statek zwiadowczy przesłał ansiblem raport: parametry planety, którą badał, mieściły się w przedziale odpowiednim dla życia ludzi. Pierwsi ludzie, którzy zobaczyli nowy świat, byli Portugalczykami z mowy, Brazylijczykami z kultury i katolikami z wyznania. W roku 1886 zeszli z pokładu promu, przeżegnali się i nadali planecie imię Lusitania, co było starożytną nazwą Portugalii. W pięć dni później zorientowali się, że niewielkie, leśne zwierzęta, które nazwali pequeninos – prosiaczki, wcale nie były zwierzętami. Po raz pierwszy od czasu Ksenocydu Robali, popełnionego przez tego potwora Endera, ludzkość napotkała obce, inteligentne istoty...


Fragment książki "Mówca umarłych"

Rozdział 1: Pipo

      Ponieważ nie pogodziliśmy się jeszcze w pełni z ideą, że miesz­kańcy sąsiedniej wioski są takimi samymi ludźmi jak my, w najwyższym stopniu naiwne by­łoby przypuszczenie, iż potrafimy kiedyś spojrzeć na społeczne, używające narzędzi istoty i zoba­czyć nie bestie, ale braci pielgrzymujących wspólną drogą do kaplicy inteligencji.

      A jednak to właśnie widzę, czy też pragnę zobaczyć. Różnica pomiędzy „ramen” i „varelse” tkwi nie w stworzeniu poddanym osą­dowi, ale w tym, które ten osąd wydaje. Kiedy stwierdzamy, że obcy gatunek jest „ramen”, nie oznacza to, że przekroczył ON próg dojrzałości. Oznacza, że to my go przekroczyliśmy.

      Demostenes, „List do framlingów”

      Korzeniak był równocześnie najbardziej kłopotliwym i naj­bar­dziej pomocnym z pequeninos. Zawsze na miejscu, gdy Pipo od­wie­dzał polanę, bardzo się starał odpowiadać na py­ta­nia, których prawo zabraniało Pipowi zadawać. Pipo uzależnił się od niego – chyba za bardzo – a jednak, choć Korzeniak błaznował i ba­wił się niczym nieodpowiedzialny młodzik, którym zresztą był, cały czas obserwował, sondował, sprawdzał. Pipo stale mu­siał uważać na zastawiane przez niego pułapki.

      Przed chwilą jeszcze Korzeniak wspinał się na drzewo. Ścis­kał pień jedynie rogowatymi zgrubieniami na kostkach i wewnętrz­nych stronach ud. W rękach trzymał dwa patyki – zwane Ojcowskimi Kijami – którymi cały czas bębnił o drzewo w porywającym, zmien­nym rytmie.

      Wywabiony hałasem Mandachuva wyszedł z drewnianej chaty. Krzyknął coś do Korzeniaka w Mowie Mężczyzn, a potem po portugalsku:

      – P’ra baixo, bicho!

      Kilku prosiaczków w pobliżu głośno potarło udami, wyrażając w ten sposób podziw dla obcojęzycznej gry słów. Szelest aplauzu ucieszył Mandachuvę, który podskoczył wy­soko.

      Tymczasem Korzeniak odchylił się do tyłu, jakby miał spaść. Potem odepchnął się rękami, wykręcił w powietrzu salto i wylą­do­wał na obie nogi, podskakując kilka razy. Nawet się nie potknął.

      – Jesteś więc teraz akrobatą – ocenił Pipo.

      Korzeniak podszedł, kołysząc się na boki. W ten sposób pró­bował naśladować ludzi, choć dużo bardziej przypominało to parodię, ponieważ jego płaski, zwrócony ku górze ryjek robił zdecydowanie świniowate wrażenie. Nic dziwnego, że mieszkańcy z innych światów nazywali ich prosiaczkami. Nazwa ta padła w pierwszych raportach, jeszcze w 1886 roku, a w 1925, gdy po­wsta­ła lusitańska kolonia, zdążyła się już zakorzenić. Kseno­lo­dzy ze wszystkich Stu Światów pisali o nich „lusitańscy aborygeni”, choć Pipo doskonale wiedział, że w grę wchodziła jedynie kwestia rangi zawodu. Poza naukowymi artykułami kseno­lodzy także mówili: prosiaczki. Pipo nazywał ich pequeninos, a oni nie protestowali, gdyż teraz sami określali siebie „Mały Lud”. Mimo wszystko, mimo „rangi zawodu”, nie dało się zaprzeczyć, że w chwilach takich jak ta Korzeniak bardzo przypominał świnię chodzącą na tylnych nogach.

      – Akrobata – powtórzył Korzeniak, wypróbowując nowe słowo. – Co ja takiego zrobiłem? Macie nazwę dla ludzi, którzy to robią? Są więc ludzie, dla których to jest praca?

      Pipo westchnął bezgłośnie, nie zmieniając przy tym przy­kle­jonego do twarzy uśmiechu. W obawie przed skażeniem kultury pro­siaczków prawo surowo zakazywało udzielania informacji o spo­łe­czeństwie ludzi. Korzeniak jednak prowadził bezustanną grę, sta­rając się wycisnąć do ostatniej kropli wszelkie implikacje wszyst­kich wypowiedzi Pipa. Tym razem Pipo mógł wyłącznie do siebie mieć pretensje o niemądrą uwagę, która niepotrzebnie uchyliła okno do świata ludzi. Czasami czuł się wśród pequeninos tak dobrze, że zaczynał mówić swobodnie. Ciągle ryzykuję. Nie na­daję się do tej gry, w której trzeba zdobywać infor­macje, nie dając nic w zamian. Libo, mój małomówny syn, jest w tym lepszy, chociaż jest moim uczniem dopiero… jak dawno skończył trzy­na­ś­cie?… od czterech miesięcy.

      – Też bym chciał mieć takie zgrubienia na nogach. Pień tego drzewa rozdarłby mi skórę na strzępy.

      – Zawstydziłoby to nas wszystkich. – Korzeniak przyjął wy­cze­kującą postawę, która według Pipa oznaczała lekkie podenerwo­wanie, a może też milczące ostrzeżenie dla innych pequeninos, by byli ostrożni. Mogła też być sygnałem najwyższego przerażenia, choć nigdy jeszcze nie widział pequenino odczuwającego prze­raże­nie.

      Na wszelki wypadek odezwał się pospiesznie, by go uspokoić:

      – Nie przejmuj się. Jestem za stary i za słaby, żeby się wspi­nać na drzewa. Zostawiam to takim młodzikom jak ty.

      Udało się. Ciało Korzeniaka znowu się poruszyło.

      – Lubię wchodzić na drzewa. Widzę wtedy wszystko. – Korze­niak przykucnął przed Pipem. – Czy przyprowadzisz tu zwierzę, które biegnie po trawie, nie dotykając gruntu? Nie wie­rzą, że je widziałem.

      Kolejna pułapka. I co, Pipo, ksenologu, czy zdecydujesz się poniżyć przedstawiciela społeczności, którą badasz? Czy ra­czej będziesz się trzymał sztywnych praw, jakie ustanowił Gwiezd­ny Kongres, by rządziły tym spotkaniem? Historia nie znała wielu precedensów. Jedynymi inteligentnymi obcymi, jakich na­pot­kała ludzkość, były robale. Zdarzyło się to trzy tysiące lat temu, a w re­zulta­cie spotkania wszystkie robale zginęły. Tym razem Gwiezdny Kon­gres zdecydował, że jeśli ludzkość popełni błąd, to raczej z prze­ciwnym skutkiem. Minimum informacji, minimum kontaktu.

      Korzeniak zauważył wahanie Pipa, jego niepewne milczenie.

      – Nigdy nam nic nie mówicie – stwierdził. – Obserwujecie nas i badacie, ale nie wpuszczacie za ogrodzenie, żebyśmy także mogli was obserwować i badać.

      Pipo odpowiedział tak uczciwie, jak tylko mógł w sytuacji, gdy ostrożność była ważniejsza od uczciwości.

      – Jeśli dowiadujecie się tak mało, a my tak dużo, to czemu znasz stark i portugalski, a ja wciąż się uczę waszej mowy?

      – Jesteśmy mądrzejsi.

      Korzeniak odwrócił się na pośladkach, tak że siedział teraz plecami do Pipa.

      – Wracaj za swoje ogrodzenie – powiedział.

      Pipo wstał natychmiast. W pobliżu Libo przyglądał się trój­ce pequeninos, próbując dociec, w jaki sposób splatają suche pną­cza merdony na pokrycie dachu. Spojrzał na ojca i natychmiast stanął przy nim, gotów odejść. Oddalili się bez słowa. Peque­ninos tak dobrze opanowali język, że ludzie nigdy nie omawiali tego, czego się dowiedzieli, póki nie znaleźli się wewnątrz ogro­dzenia.

      Pół godziny zajęła droga do domu. Rozpadało się, kiedy przechodzili przez bramę i szli obok wzgórza do stacji zenadora. Zenadora? Pipo zastanawiał się nad tym, patrząc na zawieszoną nad drzwiami tabliczkę, na której słowo KSENOLOG wypisano w starku. To właśnie ja, myślał. Przynajmniej dla obcych. Ale por­tugalski tytuł „zenador” jest tak prosty do wymówienia, że na Lusitanii mało kto używa nazwy „ksenolog”, nawet gdy mówi w starku. Tak zmienia się mowa. Gdyby nie ansibl, gwarantujący natychmiastową komunikację wśród Stu Światów, nie udałoby się chyba zachować wspólnego języka. Podróże międzygwiezdne są zbyt rzadkie i powolne. W ciągu stulecia stark rozpadłby się na dziesięć tysięcy dialektów. Ciekawie byłoby sprawdzić na kompu­terze projekcję zmian lingwistycznych na Lusitanii w przypadku, gdyby dopuścić do rozkładu starku i absorpcji portugalskiego…

Szczegóły

Opinie

Inne książki tego autora

Książki z tej samej kategorii

Dostawa i płatność

Szczegóły

Cena: 53.57 zł

Okładka: Miękka

Ilość stron: 374

Rok wydania: 2013

Rozmiar: 14 x 20 mm

ID: 9788378395041

Autorzy: Orson Scott Card

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

Inne książki: Orson Scott Card

Miękka , W magazynie
Używana Okazja

Taniej o 12.80 zł 32.00 zł

Broszurowa , W magazynie
Używana Okazja

Taniej o 28.72 zł 35.00 zł

Broszurowa , W magazynie
Używana Okazja

Taniej o 5.80 zł 38.00 zł

Oprawa bro... , W magazynie
Używana
Broszurowa , 72h wysyłka
Nowa Wyprzedaż Okazja

Taniej o 10.00 zł 49.99 zł

Miękka , W magazynie
Używana
Broszurowa , W magazynie
Używana

Inne książki: Pozostałe książki

Broszurowa , W magazynie
Używana Wyprzedaż Okazja

Taniej o 49.60 zł 69.90 zł

Twarda , W magazynie
Używana
Twarda , 72h wysyłka
Nowa Wyprzedaż
Miękka , W magazynie
Używana Wyprzedaż Okazja

Taniej o 18.21 zł 31.25 zł

Broszurowa , W magazynie
Używana Wyprzedaż
Zintegrowa... , W magazynie
Używana Wyprzedaż Okazja

Taniej o 32.35 zł 39.90 zł

Broszurowa , W magazynie
Używana
Opinie użytkowników
0.0
0 ocen i 0 recenzji
Reviews Reward Icon

Napisz opinię o książce i wygraj nagrodę!

W każdym miesiącu wybieramy najlepsze opinie i nagradzamy recenzentów.

Dowiedz się więcej

Wartość nagród w tym miesiącu

850 zł

Napisz opinię i wygraj nagrodę!
Twoja ocena to:
wybierz ocenę 0
Treść musi mieć więcej niż 50 i mniej niż 20000 znaków

Dodaj swoją opinię

Zaloguj się na swoje konto, aby mieć możliwość dodawania opinii.

Czy chcesz zostawić tylko ocenę?

Dodanie samej oceny o książce nie jest brane pod uwagę podczas losowania nagród. By mieć szansę na otrzymanie nagrody musisz napisać opinię o książce.

Już oceniłeś/zrecenzowałeś te książkę w przeszłości.

Możliwe jest dodanie tylko jednej recenzji do każdej z książek.

Sposoby dostawy

Płatne z góry

InPost Paczkomaty 24/7

InPost Paczkomaty 24/7

13.99 zł

Darmowa dostawa od 190 zł

ORLEN Paczka

ORLEN Paczka

11.99 zł

Darmowa dostawa od 190 zł

NAJTAŃSZA FORMA DOSTAWY

Kurier GLS

Kurier GLS

14.99 zł

Darmowa dostawa od 190 zł

Kurier InPost

Kurier InPost

14.99 zł

Darmowa dostawa od 190 zł

Kurier DPD

Kurier DPD

14.99 zł

Darmowa dostawa od 190 zł

DPD Pickup Punkt Odbioru

DPD Pickup Punkt Odbioru

11.99 zł

Darmowa dostawa od 190 zł

NAJTAŃSZA FORMA DOSTAWY

Pocztex Kurier

Pocztex Kurier

13.99 zł

Darmowa dostawa od 190 zł

Kurier GLS - kraje UE

Kurier GLS - kraje UE

69.00 zł

Odbiór osobisty (Dębica)

Odbiór osobisty (Dębica)

3.00 zł

Płatne przy odbiorze

Kurier GLS pobranie Kurier GLS pobranie

23.99 zł

Sposoby płatności

Płatność z góry

Przedpłata

platnosc

Zwykły przelew info