Dodana przez
Aleksander
w dniu 10.07.2024
Opinia użytkownika sklepu
<p>Kiedy dwa, trzy lata temu świat żył kolejnymi odcinkami “Gry o Tron” emitowanymi na HBO, miałem sporo obowiązków na głowie i brak czasu, aby obejrzeć wszystkie 73 odcinki. Prawdę mówiąc, niespecjalnie nawet mnie to całe zamieszanie interesowało, fantasy wydawał mi się wtedy światem równie ciekawym, co nieprzeniknionym, wymagającym zdobycia dużej wiedzy, aby się w tym wszystkim odnaleźć i zrozumieć, co twórcy tego gatunku mają do przekazania. Mieszkałem wtedy ze współlokatorką, która przy okazji każdego spotkania w kuchni chętnie opowiadała jaki odcinek właśnie obejrzała i mniej więcej już przy drugim sezonie poprosiłem ją, aby oszczędziła mi tych streszczeń, ponieważ kompletnie nie nadążałem kto z kim, dlaczego i gdzie. Czułem się przytłoczony tymi historiami, a sam serial oparty na książkach George’a R. R. Martina przypominał mi masło rozciągnięte na zbyt wielu kromkach. Znajomi jednak twierdzili, że to najlepszy serial w historii, a wielu z nich w tym samym czasie nagle obudziło sobie po latach pragnienie czytania literatury, konfrontując obraz z przedstawianą w serialu z wizją autora, związaną z literackim pierwowzorem. Na tym tle się wyłamałem, ale czas zmienia naszą percepcje świata i pod koniec deszczowych, tegorocznych wakacji sięgnąłem po pierwsza część Gry o Tron. Książka początkowo budziła moje obawy z uwagi na swój rozmiar, przypominała bardziej cegłę do samoobrony, aniżeli opowieść, na punkcie której zwariował świat. A potem sam zwariowałem. Mniej więcej od dziesiątej strony. Od tamtych wydarzeń minęły dwa miesiące, mam za sobą kolejną część cyklu George’a R. R. Martina, a dziś podzielę się z wami moimi wrażeniami w jej przedmiocie! ? </p><p>“Starcie królów” to drugi z kolei tom sagi “Pieśń Lodu i Ognia”, której autorem jest George R. R. Martin. Autor zapoczątkował swoją serię już w 1996 roku i... nadal nie widać jej końca, co szczególnie cieszy fanów fantasy, od lat zakochanych w twórczość brytyjskiego pisarza. Seria ta należy do tzn. Low fantasy, czytelnik ma okazję śledzić poczynania bohaterów w pozornie realnym świecie, gdzie rycerze i władcy toczą zmagania na śmierć i życie, nierzadko sięgając po wyrafinowane bronie, czyniąc przy tym również liczne intrygi. Historia ta zawiera w sobie mnóstwo postaci, dodatkowo obserwujemy również smoki, nieumarłych i inne stwory, dobrze kojarzone przez fanów gatunku. Pierwsze dwa tomy serii imponowały przede wszystkim bogata fabułą i misternie uknutą siecią powiązań pomiędzy poszczególnymi bohaterami, miewałem momenty nad książką, gdzie miejscami trudno było się w tym wszystkim połapać i odnaleźć, W międzyczasie wyszedł serial, który nieco porządkował chronologię, mocno również nawiązywał do samej książki, o czym najlepiej świadczy pozytywny odbiór produkcji HBO. </p><p>“Starcie królów” to znakomity przykład świetnie napisanego fantasy, gdzie autor wykazuje się nie bywałym kunsztem literackim i sięga po odmęty swojej wyobraźni, które nawet w oczach fanów gatunku okazały się zaskoczeniem na miarę Tolkienowskiego Władcy Pierścieni – nie przez przypadek obie pozycje są ze sobą często porównywane zarówno w warstwie literackiej jak i filmowej. Czasami odkładałem książkę na bok i zastanawiałem się, jak wiele czasu potrzebował autor na stworzenie tak bogatego świata, gdzie każda z postaci ma swoją unikalną charakterystykę, a kolejne wątki udanie się ze sobą łączą, prowadząc czytelnika do wyczekiwanego finału. W mojej opinii George R. R. Martin posiada fantastyczną intuicje do kreowania wielowarstwowego uniwersum, gdzie kolejne intrygi uknute przez bohaterów, idealnie wpisują się w prowadzoną przez autora narrację. A skoro już o narracji mowa – wydarzenia jakie obserwujemy w “Starciu królów” są ukazywane z punktu widzenia kolejnych bohaterów - narratorów, a każdy z nich oznacza nowe wątki i nowe miejsca, które jednak w jakiś magiczny doprawdy sposób łączą się w jedną, spójną i wiarygodną w oczach czytelnika całość. Od tych ciągłych zawirowań związanych z fabułą może od czasu do czasu zakręcić się w głowie, niemniej dla fanów gatunku oznaczają godziny spędzone nad książką, choć trzeba oddać Martinowi, że w żadnym momencie powieści nie czułem znużenia opisana akcją, przeciwnie - śmiało podążałem za akcją poszukując odpowiedzi na piętrzące się w mojej głowie pytania. Nie mogło być inaczej, skoro zdecydowana większość recenzowanej powieści to niejako zapętlający się motyw kolejnych intryg, przeplatanych krwawymi starciami, pełnymi humoru dialogami i całą paletą emocji: od wzruszenia, po miłość, nienawiść, aż do namiętności i uniesień z nią związanych, które w powieściach George’a R. R. Martin zajmują sporo miejsca i rozpalają wyobraźnie czytelników. Jedną z najmocniejszych cech twórczości autora jest bez wątpienia osobliwa gra, jaką podejmuje z czytelnikiem. Kiedy miałem już wrażenie, że znam plany kolejnych bohaterów i wiem czego się spodziewać po nich, często mnie zaskakiwali, wybierali inną drogę lub zmieniali zdanie w kluczowych sprawach. Brzmi to jak szaleństwo? Może, ale jak śpiewały Elektryczne gitary w piosence “Dzieci wybiegły”: “Wszyscy mamy w głowach źle, że żyjemy (…)”. Inaczej mówiąc, ludzie to istoty emocjonalne, których koleje losu trudno przewidzieć, i właśnie takimi bohaterami są postacie w świecie opisanym przez George R. R. Martin – prawdziwi i wiarygodni, których możemy lubić lub dążyć niechęcią, kochać albo ich nienawidzić, nie sposób im jednak odmówić indywidualnego charakteru. </p><p>Czytając “Starcie królów” miałem poczucie, że każdy z przedstawionych bohaterów stał mi się na swój sposób bliski, czasem w pozytywny sposób, czasem negatywny, jednak nie trudno było mi przejść obok nich obojętnie. George R. R. Martin dużą uwagę przywiązuje do wiarygodności i plastyczności przedstawianego czytelnikowi świata i czyni to tak udanie, że kolejne postacie w książki wydają się daleko wykraczać poza świat fantasy – John Snów na przykład budził we mnie ciekawość, intrygował mnie, a przy tym wydawał się idealnym kompanem do weekendowego wyjścia na piwo ? Miejscami łapałem się na tym, że jestem łatwowierny i naiwny, gdy zaczynałem kibicować postacią drugoplanowym, które na przestrzeni kilku kolejnych stron ginęły w intrygach i pojedynkach, a w ich miejsce pojawiali się nowi bohaterowie, przedstawiający swoją własną historią i nie sposób było mi przewidzieć, jaką role do odegrania mają w “Starciu Królów. Przykładem może być tutaj postać niejakiego Theon Greyjoy, człowieka szalenie chciwego i w gruncie rzeczy bezrozumnego, który pretendował do objęcia władzy. Jego rządy miały być oparte na sile, niemądrości i przez to z jednej strony idealnie wpisywał się w prowadzoną przez George R. R. Martin narracje, z drugiej zaś ciężko było mu kibicować, ponieważ nie miał w sobie nawet krzty dobroci. Nie przez przypadek o nim wspominam, ponieważ postać ta idealnie ilustruje pomysł autora na fabułę - w recenzowanej książce dobro nie jest najwyższą wartością, nie zawsze też wygrywa, zło z kolei nie spotyka się za każdym razem z karą, a bohaterowie książki ewidentnie nie czytali Tołstoja i jego powieści “Zbrodnia i kara”. Czy to stoi w sprzeczności z potencjalnym polubieniem negatywnych bohaterów powieści? Absolutnie nie! Postacie cieszące się fatalną opinią w książce możemy polubić za ich przebiegłość, spryt, dążenie do osiągania wyznaczonych sobie celów - nawet bowiem jeśli wydają nam się szujami, trudno im odmówić realizmu i z pewnością czytelnicy rozpoznają w nich osoby z otaczającego nas świata - na tym https://******.**. polega urok powieści Martina. Szerzej patrząc na całą serię, trudno tutaj obdarzyć sympatią jedną, konkretną postać, ponieważ nierzadko z czasem ujawnia ona swoje mroczne strony – dynamizm świata opisanego przez George R. R. Martin zachwyca i zaskakuje, a ludzie w nim przedstawieni wydają się być napisani “z krwi i kości”, często prezentując przy tym złożony i skomplikowany obraz swoich osobowości. Nie znam osobiście autora, wydaje się on jednak znakomitym obserwatorem i jeszcze lepszym psychiatrą. Oddaje bowiem wiarygodnie skrywane uczucia, wiele sekrety i jeszcze większe intrygi, które z czasem materializują się i pozwalają dostrzec konsekwencje wyborów podejmowanych kilkadziesiąt stron wcześniej. </p><p>“Starcie królów” daje okazję czytelników do zapoznania się z dalszymi kolejami losów swoich ulubionych bohaterów, znanych już wcześniej z pierwszej części “Gry o Tron”. Znajdziemy w drugiej części również zupełnie nowych bohaterów, niektórzy z kolei wychodzą z cienia, znani są już czytelnikowi z pierwszej części, ale dopiero w “Starciu Królów” mają ważną rolę do odegrania i z postaci drugoplanowych zmieniają się w “konie pociągowe” dalszej fabuły. A skoro już o fabule wspomniałem - pierwsza część zakończyła się śmiercią Edda Starka, tym samym jego rodzina zostaje rozbita, a jej członkowie zmuszeni udać się w różne strony świata. Sansa zostaje skazana na towarzystwo swojego niedoszłego kochanka, Joffreya, mężczyzny budzącego raczej same najgorsze emocje – chciwy, mściwy i niegodziwy, nie dajcie się jednak zwieść tym cechom, nie sposób określić go mianem “bad boya” za którym szaleją kobiety – przeciwnie, prezentuje się nam raczej jako kompletnie niedojrzały chłopiec na żelaznym tronie. Z kolei Arya zdołała uciec przed swoimi okrutnymi prześladowcami, musi jednak w tym celu się dalej ukrywać i zmienia tożsamość na chłopca, co nie pozostaje bez wpływu na jej wygląd - opis tej bohaterki w “Starciu królów” będzie dla wielu czytelników spora niespodzianką! A co z Catelyn, jedną z postaci, które wydały mi się szczególnie interesujące w pierwszej części? Cóż, kobieta teraz nie może zaopiekować się Braneum, ponieważ w drugiej części ma status wdowy, pozbawionej rodziny i majątki, tym samym spoczywa na niej obowiązek podążania za młodym Robbem, który kroczy drogą zwycięstwa, a wiele dyplomatycznych kwestii spada właśnie na wspomnianą wyżej Catelyn. Czy udaje jej się przy tym zachować godność i status damy? Czy rodzinie uda się wrócić do Winterfell, gdzie odzyska spokój i szczęście? Na drodze do tych planów zdecydowanie największe zagrożenie budzi rodzina Lannisterów - Stannis Baratheon rośnie co raz bardziej w siłę i zdaje się w ogóle nie pamiętać o braterskich więzach, musze przyznać, że wyjątkowo nie lubiłem tej postaci! A co się dzieje na kartach “Starcia królów” z Daenrys Targaryen? Piękna pretendentka do żelaznego tronu wraz z rosnącymi j smokami znajduje się daleko poza najważniejszymi wydarzeniami, niemniej jej poczynienia zostały w kilku miejscach opisane, co tylko wydaje się wzmagać ciekawość, związaną z jej dalszymi losami. Autor wskazuje, że jej “khalasar” jest niemal na całkowitym wyniszczeniu, tym samym smoki jako pożądana w całym świecie bron i co raz więcej osób pragnie je zdobyć, aby wykorzystać w przyszłej wojnie. Uspokajam jednak fanów dziedziczki i spuścizny smoczej mocy, ponieważ nasza bohaterka trafia do pewnego bogatego miasta, gdzie rośnie w siłę, co raz więcej wojowników zbiera wokół siebie, a w międzyczasie wpada w gorący romans, z kim? Tego wam nie powiem, aby nie psuć zabawy z czytania “Starcia królów”! ? </p><p>Kolejne intrygi i spiski powodują zawrót głowy, nie można być pewnym, co przyniesie kolejna strona, a większość sił mniej lub bardziej udanie zmierza do objęcia władzy! To ciekawe, że George R. R. Martin nie faworyzuje żadnej z frakcji, raczej zachowuje zdrowy obiektywizm i nie sposób w ten sposób ocenić, jaki będzie finał całej historii. Jasne, opisuje moje wrażenia z drugiego domu dopiero, jednak świat fantasy często rządzi się swoimi prawami: tak było z” Władcą pierścieni”, “Hobbitem”, czy nawet “Diuną” - czytelnicy pragną emocji w świecie oderwanym od codzienności, jednak prawa jakie nim rządzą powinny zakładać ostateczne zwycięstwo dobra nam złem, tłum oczekuje emocji, ale chce się wśród nich czuć znajomo i bezpiecznie. Tymczasem autor powieści “Starcie królów” wyłamuje się z tych schematów i podaje do skonsumowania czytelnikowi historię, którą porównałbym do “Dine of the dark”, czyli spożywania posiłku w restauracji, gdzie nie ma światła. Mrok i ciemność unoszą się nad “Starciem królów” nie tylko z uwagi na brutalność powieści, ale przede wszystkim za sprawą tajemnicy, której rozwiązanie zdaje się znać jedynie sam Bóg albo autor, George R. R. Martin, choć w oczach fanów gatunku fantasy często jeden utożsamiany jest z drugim ? Kończąc wątek bohaterów, nie sposób nie wspomnieć o człowieku niewielkim wzrostem, ale sercem wielkim, wyrywającym się do ucztowania, kolejnych podbojów miłosnych oraz snucia intryg większych, aniżeli pozostali bohaterowi – mam na myśli oczywiście Tyriona, prawdziwy mistrz ciętej riposty. Lubie jego poczucie humoru, dystans do siebie i błyskotliwy umysł, który nawet w najtrudniejszych momentach pozwala karłowi wyjść z opresji i wrócić do ulubionych zajęć, czyli picia wina i zabawiania się z niewiastami ? </p><p>Wcześniej wspomniałem o wielości scen erotycznych w powieściach George R. R. Martin, i znamienne jest, że pierwsza część z tej serii powstała jeszcze w 1996 roku. Dlaczego? Ponieważ literatura w mojej ocenie to lustro, w którym przegląda się czytelnik, mając szansę dostrzec prawidłowości, jakimi rządzą się czasy, w których przyszło mu żyć. W drugiej połowie lat 90’ ubiegłego wieku, rewolucja seksualna jakiej jesteśmy dziś świadkami dopiero raczkowała, utożsamiana była z określonymi grupami społecznymi, częściej zaś z subkulturami. Inaczej mówiąc, świat nie był gotowy na to co proponował George R. R. Martin, dziś jednak w dobie Instagrama i mediów społecznościowych, granica między prywatą, a życiem publicznym skutecznie się zatarła - w lipcu bieżącego roku cały świat żył procesem John C. Depp II przeciwko Amber Laura Heard, gdzie znani aktorzy wyciągali najbardziej intymne zdarzenia ze swojego życia ku uciesze światowej publiczności. Znamienne, że nic podobnego nie miało miejsca w przeszłości, świat przed trzema dekadami był zdecydowanie bardziej pruderyjny, Tymczasem George R. R. Martin widocznie chciał ożywić akcję swojej powieści scenami dzikiego seksu, jednak sam ich opis nie jest nawet zbliżony do powieści erotycznych, raczej udanie koresponduje z całą powieścią, gdzie emocje wysuwają się na pierwszy plan, a uleganie słabością wpisane jest często w naturę przedstawionych bohaterów. W mojej osobistej ocenie “Starcie królów” jest zdecydowanie bardziej brutalna i erotyczna aniżeli część otwierająca cały cykl, niemniej widać poprawę u autora w zakresie przedstawienia scen walk – wydają się one jeszcze bardziej wiarygodne, realistyczne i generalnie czuć w nich atmosferę grozy i niebezpieczeństwa, dodatkowo wzmacnianą możliwością uśmiercenia ulubionych bohaterów, co autor czyni nad wyraz często. Zauważyliście drodzy czytelnicy, że niewiele mówię o samej magii? To może zaskakiwać, wszak mowa przecież o jednej z najbardziej rozpoznawalnych książek fantasy! Tymczasem Magia w “Starciu królów” rozwija się stopniowo, pojawia się https://******.**. postać Mellisandre, a jej rola w dalszej części serii wydaje mi się budzić największą ciekawość. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że autor celowo stopniuje nam świat, przygotowując czytelnika na mocniejsze rozdanie w kolejnych częściach - śledzenie poczynań bohaterów sprawiało mi wielka radość, gdzieniegdzie widać było, że poszczególne wątki aż proszą się o rozwinięcie i z rozmów ze znajomymi, którzy przeczytali już wszystkie książki autora wiem, że najlepsze dopiero przede mną! </p><p>Seria książek należąca do cyklu “Pieśń Lodu i ognia” to godne polecenia pozycje, nie tylko dla fanów fantasy, ale przede wszystkim miłośników znakomitej literatury. Historia opisująca dzieje wielu rodów na kilka dni skutecznie zawładnęła moją wyobraźnią i już teraz planuje sięgnąć po kolejne, jesienna aura za oknem będzie temu sprzyjać, ten czas w roku zawsze wykorzystuje na nadrabianie literackich zaległości. Znamienne, że jeśli poszukacie w Internecie książek polecanych przez innych czytelników, powieści George’a R. R. Martina znajdą się wśród nich, to samo w sobie stanowi zachętę, aby po nie sięgnąć, zwłaszcza, że obecnie na świecie pewnie niewiele osób nie słyszało o “Grze o Tron” w jej literackiej lub serialowej wersji ? </p>