Mój rozbrat z literatura trwał niepokojąco długo - w czasie pandemii czytałam mnóstwo książek, a ten roku, pierwszy wolny od ograniczeń pandemicznych mocno obudził we mnie pragnienie podroży i zwiedzania nowych miejsc, chodzenia do restauracji i szaleństwa na koncertach ? Niedawno jednak rozmawiałam z przyjaciółka, która jest prawdziwym molem książkowym - czyta wszystko, nawet instrukcję obsługi ładowanego na USB blendera! Dacie wiarę? Ma to swoje jasne i ciemne strony, czasem bowiem potrafi przez dwie godziny opowiadać o książkach i czuje, że jestem bliska szaleństwa, a czasami podrzuci mi tytuł do czytania na który sama pewnie nigdy bym nie wpadła, a który zostawia we mnie ślad tęsknoty za czasami, gdy czytałam równie dużo co moja psiapsi! Wspominam o niej, bo właśnie przy okazji jednej z ostatnich rozmów wspomniała o książce “Nie wierzcie jej”, a jej opinia plus ciekawy tytuł zainspirowały mnie do kilku popołudniowych dni spędzonych nad ta powieścią - czy było warto? Już spieszę wam z odpowiedzią!
Sprawa zagniecie Toma Packhama wydaje się szczególnie intrygująca - dwie bliskie mu kobiety kłamią, a oficerowie prowadzący śledztwo mają tego świadomość, nie jasne są jednak motywy oraz geneza konfliktu między Lucy i i Mary, oraz ich związku z samym zaginięciem ich brata i męża. Jak głęboko ukryta jest prawda i jak bardzo trzeba będzie sobie pobrudzić ręce, aby do niej dotrzeć?
“Nie wierzcie jej” to thriller od Jane Heafield, autorka tworzy przemyślaną intrygę, wodząc czytelnika za nos, co rusz podrzucając mu mylne tropy, nie dając przy tym oderwać się od książki aż do jej ostatniej strony! Do sięgnięcia po tę książkę skłonił mnie jej opis, widoczny na okładce - cenie sobie gatunek sensacji czy thrillerów, zwłaszcza tych psychologicznych, rzadko jednak mam okazję poznać opowiedzianą w książce historię z perspektywy.... kłamcy! Tak moi mili, narratorem w tej powieści jest osoba, o której wiemy, że nie mówi prawdy, nie znamy jednak powodów, dla których tak czyni, a ich odkrycie stanowi klucz do odpowiedzi na pytanie: co naprawdę stało się z Tomem?
Jane Heafield nie była mi do tej pory szczególnie znana ze swoich osiągnięć literackich: debiutowała ledwie dwa lata temu, w 2020 roku, a jednak ma już na koncie cztery powieści, niniejsza recenzja dotyczy jednej z nich - “Nie wierzcie jej” to thriller psychologiczny w najlepszym wydaniu, przedstawiający intrygę pełna kłamstw, manipulacji oraz wzajemnej, skrywanej od lat nienawiści. Brzmi intrygująco, nieprawdaż?
Sama opowieść zaczyna się, tak, jak proponował Alfred Hitchcock - od mocnego uderzenia, a później jest tylko.... jeszcze mocniej ? Tom, mąż Lucy, wybiera się wraz z żoną na spacer do lasu, pozornie zwykły dzień przynosi jednak fatalne konsekwencje - małżonkowie od jakiegoś już czasu nie potrafili się ze sobą dogadać, nie byli też wrażliwi na własne potrzeby – ich drogi wydają się rozchodzić, a po latach namiętności i czułego patrzenia sobie w oczy niewiele zostało. Podobał mi się wybór autorki w przedmiocie scenerii będącej tłem dla opisanych wyżej wydarzeń: weekend spędzony w domu otoczonym lasami, strumykami, pełno wokół dzikich zwierząt, brak jednak jakichkolwiek świadków, a biorąc pod uwagę bieg wydarzeń, zwiastuje to mroczną intrygę i taką właśnie otrzymujemy na kartach “Nie wierzcie jej. Lucy twierdzi, że jej mąż nie wrócił z spaceru po lesie, nie dawał też w międzyczasie żadnych znaków życia. Inne zdanie na ten temat ma siostra zagonowego, Mary – kobieta uważa, że jej szwagierka kłamie, widzi w niej również sprawczynię zaginięcia swojego brata, wskazuje nawet iż został on przez nią zamordowany, nie ma jednak żadnych dowodów, które uprawdopodobniłyby taka wersje wydarzeń w oczach prowadzonych śledztwo policjantów. Rusza więc policyjne śledztwo zakrojone na wielką skalę, a na jego kolejnych etapach uwypuklają się kolejne intrygi, kłamstwa i manipulacje po jakie obie kobiety sięgają, aby osiągnąć swoje cele. Jakie to cele? Na to pytanie odpowiedź przynosi powieść Heafield, i czyni to na sam jej koniec, co jest w mojej ocenie cecha właściwa dla każdego porządnego thrillera ?
Wspominałam wyżej o Alfredzie Hitchcocku i mam nieodparte wrażenie, że ten wielki reżyser byłby zainteresowany ekranizacją dzieła Jane Heafield, bowiem już od pierwszych stron otrzymujemy prawdziwa jazdę bez trzymanki: nie ma tu miejsca na rozgrzewkę, nie ma tu miejsca na odłożenie książki i pójście po herbatę - lepiej zapnijcie pasy przed otworzeniem tej książki ? Krótko mówiąc, autorka łapie czytelnika za gardło i nie puszcza, dopóki nie odkryjemy prawdy o zaginięciu Toma! Sama konstrukcja książki bardzo mi się podobała - otrzymujemy niejako dwie perspektywy na opowiedzianą historię, obie są pierwszoosobowe – pierwsza z punktu widzenia Lucy, a druga z perspektywy jej szwagierki, Mary. Oba te punkty widzenia są skrajnie różne od siebie, podszyte wzajemnymi animozjami, które nawarstwiły się przez kolejne lata związku małżeńskiego między Lucy i Tomem. Sprawę komplikuje fakt, że obie bohaterki mają złożone, skomplikowane typy osobowości, obie są skłonne do kłamstw i manipulacji, śledzimy wiec na kartach powieści czyniony przez autorkę z rozmachem opis ich przeżyć wewnętrznych, i wierzcie mi: co jakiś czas miałam ochotę jedna i druga wysłać na terapię do mojego psychiatry, wydaje się bowiem ze maja wiele nieprzepracowanych spraw z przeszłości, a jedna rzuca się szczególnie w oczy: wzajemna niechęć, wręcz nienawiść do siebie, i wydaje się to jedyną prawdziwą rzeczą w jaką czytelnik może w tej książce wierzyć ?
Powieść w mojej opinii ma charakter thrillera psychologicznego – warunkuje to szereg konsekwencji, takich jak brak szalonych zwrotów akcji, rozgrywka toczy się miedzy dwiema kobietami, z których każda wskazuje na swoje racje, trafnie je argumentując, śledzi jednak prowadza śledztwo cierpliwie, a kolejne dni przynoszą nowe rewelacje w sprawie, raz rzucające większa wiarygodność na Lucy, innym razem znów szala przechyla się na korzyść Mary – czytając powieść miałam prawdziwy Misz-masz w głowie, sama jestem kobieta i wiem, i ze mogę mieć miliony w głowie w sytuacjach stresowych, jednak w przypadku wyżej wspomnianych bohaterek dzieje się to z rozmachem właściwym dla dobrej książki trzymającej w napięciu, ilość wskazówek jest dawkowana przez autorkę w sposób przemyślany, nie spieszny, zupełnie jak by napisała tę książkę aby dać przyjemność czytelnikowi z rozgrywki miedzy mrocznymi umysłami dwóch kobiet.... ciekawe co na to panowie? Dla nich książka może mieć walor edukacyjny, wszak mówi się, że kobiety bywają bardziej przebiegłe i mściwe niż Panowie.... ?
Na koniec dodam, że zorientowałam się kto kłamie w tej powieści dopiero pod sam koniec, stąd tez uznałam, że napisanie tej recenzji może wywołać małą dyskusję na stronie skopszopu, a jestem bardzo ciekawa wrażeń innych czytelników. Jako że książka “Nie wierzcie jej” została napisana niedawno i jest świeżą pozycją na rodzimym rynku literackim, chętnie poznam wasze opinie i dowiem się, na jakim etapie powieści odkryliście prawdę o Lucy, Mary i Tomie! ? Doskonalą lektura na wakacyjne dni, ale wyobrażam sobie, że również latem czy jesienią dobrze będzie po nią sięgnąć, jeśli tylko oczekujecie rozrywki w mrocznym klimacie, historii opisanej na kolejnych stronach, uciekających pod palcami ciekawego zakończenia tej opowieści, czytelnika.... ?