Dodana przez
Daria Ł.
w dniu 27.08.2024
Opinia użytkownika sklepu
Współczesny dramat w pięciu aktach.
Dramatis personae:
• Lana Farrer – emerytowana hollywoodzka gwiazda
• Leo –nastoletni syn Lany, który pragnie pójść w ślady matki
• Jason – mąż Lany, ojczym Leo
• Kate – przyjaciółka Lany, uznana aktorka teatralna
• Elliot Chase – dramatopisarz mianujący się najlepszym przyjacielem Farrer
• Nikos – gospodarz wyspy
• Agathai – zaufana pracownica Lany
Miejsce akcji: Londyn/Aura (prywatna grecka wyspa należąca do gwiazdy Hollywood, będąca prezentem od pierwszego męża)
Obdarzona klasyczną urodą gwiazd kina Lana zdobyła uznanie w branży jako młoda dziewczyna. Szybko też zacieśniła więzy ze starszym od siebie producentem, który wkrótce został jej mężem.
W szczytowym momencie kariery postanowiła poświęcić się w pełni rodzinie, co zaowocowało przeprowadzką ze słonecznej Kalifornii do deszczowego Londynu, który gwarantował poczucie większej prywatności i chronił przed namolnymi spojrzeniami ludzi. Otoczona garstką zaufanych osób wiodła spokojne i dosyć monotonne życie u boku drugiego męża. Jednakże iluzja spełnienia nie mogła trwać wiecznie i w życie Lany wkradł się niepokój. Poczuła przemożną potrzebę wyrwania się. Ucieczki. A taką możliwość oferowała prywatna grecka wyspa, która była w jej posiadaniu. Niewiele myśląc zaprosiła dwójkę najbliższych przyjaciół, aby wraz z jej rodziną spędzili beztroski weekend w idyllicznych okolicznościach. Nie podejrzewała nawet, że w tym towarzystwie wypłyną na wierzch wszelkie żywione urazy, a te doprowadzą do wrzenia, w efekcie czego ktoś nie wyjdzie z tej sytuacji żywy…
„Teraz wiem na pewno tyle, że pierwsza połowa życia to czysty egoizm, a druga - czysty żal”.
W 2019 roku szczerze zachwyciłam się debiutanckim thrillerem Alexa Michaelidesa, chociaż początkowo miałam kryzys dotyczący sposobu prowadzenia narracji. Udało mi go jednak przezwyciężyć wraz z posuwającą się naprzód fabułą i po pewnym czasie zdążyłam zapomnieć o tym, że powieść została napisana językiem prostym i w gruncie rzeczy niezbyt plastycznym. Niejednoznaczność męskiego bohatera, stanowiące urozmaicenie fragmenty pamiętnika oraz scena z łapaniem płatków śniegu zdołały wystarczająco wynagrodzić wszelkie niedociągnięcia czy też stonować moje stylistyczne oczekiwania. W przypadku „Furii” było jednak inaczej. Tutaj wszelkie żywione wobec tytułu nadzieje wzrosły zanim jeszcze otworzyłam książkę, a potem momentalnie opadły. Rozwiały się wraz z porywistymi podmuchami szaleńczego wiatru, który nadciągnął jakby znikąd. Nieproszony. Narowisty. Ogarnięty ślepą żądzą. Czy Alex chociaż częściowo podołał i zdołał stworzyć coś, co można uznać za swoiste skrzyżowanie ulubionego motywu stosowanego przez Agathę Christie z filmem „Na noże”? Przyjrzyjmy się „Furii” z bliska, a potem wydajmy ostateczny werdykt. To co, możemy zaczynać?
„W realnym życiu właśnie tak się ze sobą komunikujemy, prawda? Chaotycznie, przeskakując w czasie w przód i w tył; spowalniając i wydłużając niektóre momenty, przyspieszając inne, wprowadzając poprawki, pomniejszając wady, a rozdmuchując zalety. Wszyscy jesteśmy nierzetelnymi narratorami własnego życia”.
W dowolnym barze zostajemy zaczepieni przez nieznajomego mężczyznę. Stawia nam drinka, w zasadzie nie oczekując wiele w zamian. Jeszcze nie wydaje się szczególnie zdesperowany. Wygląda na to, że pragnie jedynie zostać wysłuchany. Znaleźć neutralnego odbiorcę historii swojej miłości. Miłości życia – należałoby uściślić. A jak to w opowieściach przekazywanych ustnie bywa, trajektoria ulega dynamicznej zmianie i zdarzają się przeskoki czasowe. Gdzieniegdzie wkrada się też prawdopodobnie chaos. Ale to nic, bo słysząc znane kinomaniakom nazwisko, gorliwie nadstawiamy ucha. Istnieje co prawda możliwość, że nasz bezimienny towarzysz jest nieco obłąkany. Jest lunatykiem, który po prostu uległ sile autosugestii własnej wyobraźni, a w niej szaleją wyłącznie oderwane od rzeczywistości urojenia smutnego człowieka. Stek kłamstw. Ciekawość jednak zwycięża i pozwalamy mu się dalej prowadzić, głodni kulminacji. Czy raczej puenty. W końcu wygląda na nieszkodliwego i w gruncie rzeczy całkiem sympatycznego. Z pewnością zaś otrzymał stosowne, klasyczne wykształcenie, gdyż sypie teatralnymi metaforami jak z rękawa. Geniusz? Erudyta? Mitoman? Kimże ostatecznie okaże się żarliwy narrator?
„Nasze prawdziwe ja pojawia się dopiero wtedy, gdy nie mamy przed kim występować, nie ma publiczności, aplauzu. Nie trzeba spełniać żadnych oczekiwań”.
„Furia” nie porywa. I prędko przestała mnie interesować niezależnie od zwrotów fabuły, które w zamyśle z pewnością miały szokować. Sprawie bynajmniej nie pomagają nic nie wnoszące dialogi pomiędzy bohaterami. Równie dobrze mogłoby ich nie być – zupełnie na przekór sztuce dramaturgii. To nie tak, że nie miała lepszych momentów. Miała. Tylko objawiały się raczej w nielicznych trafiających do mnie refleksjach niż w cechach gatunkowych powieści. Jest też coś niezwykle drażniącego w sposobie snucia narracji, przy czym niekoniecznie w samym burzeniu czwartej ściany – o ile mogę posłużyć się tą teatralną terminologią z braku lepszego określenia na podorędziu. Problem tkwi prędzej w niekonsekwentnej postaci Elliota. W tym, iż od samego początku odnosiłam wrażenie, że nawet na moment nie przestał udawać, nie opuścił w pełni gardy. A jego kreacja co rusz rozchodzi się w szwach. I zgoda, na potrzeby tej konkretnej historii prawdopodobnie musiał taki być: niedojrzały, nie wzbudzający ani współczucia, ani cienia sympatii. Na swój unikatowy sposób straszliwie irytujący. Nieprzekonujący w życiowej roli, którą sam sobie narzucił na pewnym etapie, pragnąc… No właśnie: czego? Miłości? Ucieczki? Podziwu? Swoistego awansu społecznego? A może ponad wszystko pragnął uwięzić stworzoną iluzję w nieprzewidywalnych realiach codzienności i bardzo się przy tym przeliczył, zapominając że marionetkowe pociągnięcia na taką skalę są jedynie możliwe w teorii na papierze? A i zapisane niekiedy potrafią wymykać się pierwotnemu zamysłowi twórcy. Rzecz w tym, że nie wierzę Elliotowi. I nie wierzę w Elliota. Niezwykle trudno powiązać mi dorosłą wersję z dzieckiem, które przeszło tak wiele, pomimo pełnej świadomości tego, że ranią osoby zranione. Zwyczajnie tego nie czuję. To jak kolejna maska. Usprawiedliwienie wyciągane na powierzchnię w najdogodniejszym dla kreatora momencie. Karta przetargowa.
„Nagle uświadamiamy sobie, że życie nie jest ani trwałe, ani niezmienne, przyszłość nie istnieje i nic z tego, co robimy, nie ma znaczenia. Pogrążeni w rozpaczy wyjemy, krzyczymy i pomstujemy na niebiosa, aż w pewnym momencie robimy to, co nieuniknione: jemy, ubieramy się i myjemy zęby. Kontynuujemy marionetkowe ruchy życia, bez względu na to, jak bardzo wydaje się to nieadekwatne. Potem powoli iluzja powraca, aż znowu zapominamy, że jesteśmy tylko aktorami w sztuce. Do czasu kolejnej tragedii, rzecz jasna, która nas przebudzi”.