Stan książek
Nasze książki są dokładnie sprawdzone i jasno określamy stan każdej z nich.
Nowa
Książka nowa.
Używany - jak nowa
Niezauważalne lub prawie niezauważalne ślady używania. Książkę ciężko odróżnić od nowej pozycji.
Używany - dobry
Normalne ślady używania wynikające z kartkowania podczas czytania, brak większych uszkodzeń lub zagięć.
Używany - widoczne ślady użytkowania
zagięte rogi, przyniszczona okładka, książka posiada wszystkie strony.
Synowskie uczucia matkobójcy
Masz tę lub inne książki?
Sprzedaj je u nas
Gdy tylko się obudziłem, planowałem odpowiedzieć Henriemu van Blarenberghe. Zanim jednak to zrobiłem, postanowiłem sięgnąć po Le Figaro, aby doświadczyć tej skomplikowanej czynności, jaką jest czytanie gazety. To właśnie dzięki niej wszystkie tragiczne zdarzenia, które miały miejsce w ciągu ostatniej doby – bitwy z tysiącami ofiar, oszustwa, pożary, zbrodnie i inne ludzkie dramaty – stają się naszą poranną "ucztą", idealnie komponując się z ekscytacją i kilkoma łykami kawy z mlekiem. Świata od jego nieszczęść oddziela tylko cienka niczym papier osłona Figara, która przy byle ruchu zanika, ukazując nam całą otchłań ludzkiej niedoli. Gdy czytamy o pierwszych, sensacyjnych doniesieniach dotyczących tragedii tylu ludzi, pojawia się w nas żywiołowa chęć do życia, której trudno było doświadczyć tuż po przebudzeniu. I choć czasami w oku może zakręcić się łza, to nie z powodu bliskich nam nieszczęść, lecz przez literackie opisy, jak choćby ulgę, że nie jesteśmy teraz prezydentem Republiki!
Jednak tego poranka, zamiast cieszyć się lekturą Figara, krótko rzuciłem okiem na wiadomości o erupcjach wulkanów, politycznych kryzysach i walkach Apaczy. To wszystko wydało mi się mniej istotne w porównaniu do nagłówka "Dramat szaleństwa", który mocniej przyciągnął moją uwagę. Kolejne zdania ukazywały przerażającą prawdę – ofiarą była Pani van Blarenberghe, a zabójcą, który potem odebrał sobie życie, był jej syn, Henri, autor listu, który leżał obok mnie i na który nie zdążyłem odpowiedzieć.
Wybierz stan zużycia:
WIĘCEJ O SKALI
Gdy tylko się obudziłem, planowałem odpowiedzieć Henriemu van Blarenberghe. Zanim jednak to zrobiłem, postanowiłem sięgnąć po Le Figaro, aby doświadczyć tej skomplikowanej czynności, jaką jest czytanie gazety. To właśnie dzięki niej wszystkie tragiczne zdarzenia, które miały miejsce w ciągu ostatniej doby – bitwy z tysiącami ofiar, oszustwa, pożary, zbrodnie i inne ludzkie dramaty – stają się naszą poranną "ucztą", idealnie komponując się z ekscytacją i kilkoma łykami kawy z mlekiem. Świata od jego nieszczęść oddziela tylko cienka niczym papier osłona Figara, która przy byle ruchu zanika, ukazując nam całą otchłań ludzkiej niedoli. Gdy czytamy o pierwszych, sensacyjnych doniesieniach dotyczących tragedii tylu ludzi, pojawia się w nas żywiołowa chęć do życia, której trudno było doświadczyć tuż po przebudzeniu. I choć czasami w oku może zakręcić się łza, to nie z powodu bliskich nam nieszczęść, lecz przez literackie opisy, jak choćby ulgę, że nie jesteśmy teraz prezydentem Republiki!
Jednak tego poranka, zamiast cieszyć się lekturą Figara, krótko rzuciłem okiem na wiadomości o erupcjach wulkanów, politycznych kryzysach i walkach Apaczy. To wszystko wydało mi się mniej istotne w porównaniu do nagłówka "Dramat szaleństwa", który mocniej przyciągnął moją uwagę. Kolejne zdania ukazywały przerażającą prawdę – ofiarą była Pani van Blarenberghe, a zabójcą, który potem odebrał sobie życie, był jej syn, Henri, autor listu, który leżał obok mnie i na który nie zdążyłem odpowiedzieć.
