Z pierwszymi dniami listopada, premierę miała nowa książka Katarzyny Bondy pod tytułem „Kobieta w walizce”. Jest to ósma i jak na razie ostatnia część przygód najbardziej znanego w Polsce profilera policyjnego, Huberta Meyera. Prawdę mówiąc, nie mogłam się doczekać nowej książki Katarzyny Bondy, mniej więcej od dwóch lat przedstawiam się jako jej zadeklarowana fanka, przede wszystkim z uwagi na serię o Hubercie Meyerze. Czytałam również pierwsze dwa tomy „Czterech żywiołów Saszy Załuskiej”, niemniej obsadzenie kobiety w roli głównej, jeśli chodzi o guru policyjnych profilerów, wypadło w moich oczach mniej wiarygodnie, niż miało to miejsce w przypadku wspomnianego Meyera. Trudno porównywać obie serie, zwłaszcza że wobec Saszy Załuskiej mam pewne braki, jednak wydaje się, że w zamyśle autorki miała to być seria w równym stopniu kryminalna co obyczajowa. Tymczasem w serii z Hubertem Meyerem te proporcje wyraźnie pozostają przedstawione na korzyść skomplikowanych wątków kryminalnych. Huber Meyer jako protoplasta policyjnych profilerów w naszym kraju wciąż otoczony pozostaje tajemnicą, co stanowi mocny punkt kolejnych książek Katarzyny Bondy – chcemy poznać Meyera, i jednocześnie obawiamy się prawdy o nim samym. Szczególnie że psycholog śledczy stracił ważna dla siebie osobę w poprzedniej części pt. „Zimna sprawa” i dane nam się odkrywać osobność Meyera pod zupełnie innym kątem, aniżeli działo się to w poprzednich częściach cyklu. Podoba mi się kierunek, w jakim Katarzyna Bonda rozwija swoją najbardziej znaną serię. Autorka nie stoi w miejscu, lecz śmiało proponuje nowe rozwiązania w swoich kryminałach, a „Kobieta w walizce” jest w tym zakresie w pewnym stopniu rewolucyjna. Ciekawi jesteście, co nam przyniosła nowa powieść o przygodach najsłynniejszego profilera policyjnego w Polsce? ?
Autorzy kryminałów rozpieszczają nas na jesień 2022 roku – dopiero co światło dzienne ujrzała kolejna część „Chyłki” Remigiusza Mroza pod tytułem „Werdykt”, która swoją premierę miała pod koniec września, a niewiele ponad miesiąc później możemy cieszyć się kolejnymi perypetiami Huberta Meyera od Katarzyny Bondy. Mam wrażenie, że z każdym kolejnym rokiem obie serie naszych popularnych autorów mocno się rozjeżdżają. Kilka lat temu niekwestionowanym królem polskiego kryminału pozostawał Remigiusz Mróz, jego seria z Joanną Chyłką i Konradem Oryńskim zrewolucjonizowała rynek literatury kryminalnej w naszym kraju. Adaptacja serialowa, dokonana na twórczości Mroza przez stację TVN tylko ową tendencję wzmocniła. Zgaduję, że fani Chyłki zgodzą się ze mną, że oczekiwaliśmy więcej, niemniej jak to mawiała moja babcia „Na bezrybiu i rak ryba”. Biorąc pod uwagę, że filmy i seriale kryminalno-sensacyjne w Polsce sygnowane są głównie nazwiskiem pana Vegi, poprzeczka nie była do tej pory wysoko postawiona w tym gatunku. Wspominam o tym, ponieważ w tym roku ogłoszono, że prawa do ekranizacji powiecie Katarzyny Bondy zostały wykupione przez wydawnictwo reprezentujące Stephana Kinga. Można zakładać zupełnie nowe rozdanie w polskim kryminale, może doczekamy się prawdziwych hiciorów? W mojej ocenie jedynym aktorem, który znakomicie odnajdzie się w roli Huberta Meyera, jest Marcin Dorociński. Ostatnio głośno o jego roli w filmie o Wikingach i wydaje mi się, że to znakomity trop – skandynawskie kino od lat utożsamiane bywa z fantastycznymi kryminałami. Tyle, jeśli chodzi o moje życzeniowe myślenie, teraz czas przejść do podsumowań – jesień to idealny moment, aby sięgnąć po wyczekiwane książki. Na powieść „Kobieta w walizce” czekałam od kilku miesięcy. Czy było warto? Tak, choć tym razem odpowiedź na to pytanie wydaje się jeszcze bardziej skomplikowana niż zazwyczaj!
Trudno uwierzyć, że powieść „Kobieta w walizce” stanowi już 8. cześć przygód Huberta Meyera. Pamiętam dobrze pierwsze trzy odsłony tej serii i wcale nie miałam pewności, że autorka pójdzie za ciosem i napisze kolejne części. W mojej opinii były to książki dość skomplikowane w swoim przekazie, zagmatwane i pozbawione oczywistych rozwiązań. Tymczasem polski czytelnik przyzwyczaił się do nieco innej prozy, symbolem, której był wspomniany wyżej Remigiusz Mróz. Polski autor często wybierał drogi na skróty - do gotującego się garnka wrzucał zapożyczenia z otaczającej nas rzeczywistości: raz byli to uchodźcy, innym razem terroryści albo kolejne afery na szczytach władzy, mniej lub bardziej udanie wplecione w akcję książek „złotego dziecka polskich kryminałów”. W międzyczasie Chyłka i Zordon na zmianę mieli się ku sobie i mieli siebie dość, a na końcu czekał na nas szczęśliwy finał. Gusta naszych krajan, zmieniają się jednak na przestrzeni lat. Miłośnicy kryminałów chcieli więcej i otrzymali więcej, tyle że nie od Remigiusza Mroza, ale od Katarzyny Bondy. Czy to zaskoczenie? W moich oczach tak, ale tylko od czasu, kiedy bliżej nie przyjrzałam się twórczości polskiej autorki. Przeszła ona inną drogę aniżeli Remigiusz Mróz i moim zdaniem widać to po sposobie, w jakim posługuje się piórem na łamach swoich kolejnych powieści. Bonda dojrzała, znalazła swój styl i doskonale wie, czego oczekuje od niej czytelnik. Jednocześnie autorce nie brak odwagi i pomysłów, aby śmiało eksperymentować zarówno z miejscem osadzenia akcji, jak i samymi bohaterami.
Większość z was pewnie doskonale już zna Huberta Meyera, ale tym, którzy nie słyszeli o policyjnym profilerze, należy się kilka słów na jego temat. Zwłaszcza że „Kobieta w walizce” to powieść napisana nieco przewrotnie. Katarzyna Bonda sięga po Huberta Meyera dopiero w drugiej połowie swojej powieści, wcześniej główny bohater spędza długie dni w areszcie, gdzie jest głównym podejrzanym w sprawie wydarzeń, jakie miały miejsce o się w dorzeczu Narwi. O to tym jednak powiem trochę później! Najpierw przedstawienie Meyera i jest to o tyle ciekawe, że kiedy wymieniałam opinie na temat bohater książek Bondy z moimi przyjaciółkami, każda z nas widziała go oczami wyobraźni nieco inaczej. Magia literatury! Dla mnie osobiście Katarzyna Bonda poszła pod prąd w gatunku kryminału i celowo zrezygnowała z postaci przypakowanego policjanta, który w pojedynkę doskonale daje sobie radę z całym złem tego świata. Kilka dni temu czytam informacje, że nikt już w Polsce nie chce oglądać filmów Patryka Vegi, a autobiografia znanego reżysera pod tytułem „Niewidzialna wojna” notowała tak słabe wyniki w kinach, że zdecydowano się film ściągnąć z repertuaru. Szokujące informacje jak na kogoś, kto jeszcze dwa lata temu kręcił „Botoks” i przyciągał do kina dwa miliony widzów. Przeciętny, polski odbiorca nie cieszy się być może opinią szczególnie wymagającego, niemniej warto oddać naszym rodakom, że szybko się nudzą banałami i truizmami. Po przeczytaniu kilku wywiadów z Katarzyną Bonda nie mam wątpliwości, że polska autorka ma świadomość w omawianym zakresie i proponuje czytelnikom literackie wyzwanie. Książki z Hubertem Meyerem w roli głównej rzadko przynoszą tylko „guilty pleasure”. Z każdą kolejną częścią intryga jest bardziej skomplikowana, wciągająca i... niedająca się rozwiązać przed finałem powieści.
Często słyszę, że jestem wyjątkowo chaotyczna, postaram się jednak ograniczyć moje dygresje i skupić na gwieździe mojej recenzji, jaką niewątpliwie pozostaje Huber Meyer ?. W pierwszej książce z serii „Sprawie Niny Frank”, policyjny profiler został przedstawiony w sposób interesujący. Później okazało się, że Huber Meyer nie jest jedynie wytworem wyobraźni Katarzyny Bondy, lecz literackim wyobrażeniem człowieka, który przed laty rzeczywiście pełnił funkcję policyjnego profilera i brał udział w najważniejszych sprawach kryminalnych w naszym kraju. Postać Bogdana Lacha nie przypadkowo tu przywołuje, im więcej czytałam o tym człowieku, tym lepiej rozumiałam Huberta Meyera. Motywy i logika rozumowania głównego bohatera początkowo wydawały mi się ekstrawaganckie. Może nawet lekko przesadzone. Warto dodać, że Katarzyna Bonda i pan Bogdan Lach napisali razem kilka książek. Osobiście czytałam jedynie „Zbrodnię niedoskonałą” i nie mam wątpliwości, że wspomniany duet znakomicie łączy w sobie wiedzę i doświadczenie kryminalne, ze znakomitym warsztatem literackim i pomysłem na wciągające opowieści. Hubert Meyer od początku wydawał mi się osobą tajemniczą, enigmatyczną, może nawet lekko wycofaną, introwertyczną? Nie mogło być inaczej, skoro główny bohater wzywany jest do najtrudniejszych spraw kryminalnych i oczywiste jest, że wpływają one na jego kondycję psychiczną i sposób bycia, co zresztą Katarzyna Bonda znakomicie przedstawiła zwłaszcza w drugiej i trzeciej części przygód Huberta Meyera. „Tylko martwi nie kłamią” oraz „Florystka” to dwie powieści, za których sprawą, Bonda powiedziała nam wiele na temat samego Meyera. Głównie przez konfrontację z otaczającym go światem. We „Florystce” poznajemy Meyera, kiedy znajduje się na skraju wyczerpania psychicznego - stracił rodziców, a z Komendy Głównej został dyscyplinarnie wyrzucony. Z uśmiechem na ustach wspominam realizm, z jakim polska pisarka oddała sposób wychodzenia Meyera z trudnych momentów w jego życiu. Po kilku kolejnych częściach wydawać by się to mogło zamierzchłą przeszłością, a jednak czytanie książek Katarzyny Bondy w chronologicznej kolejności pozwala na pewną ciągłość wyobrażenia o głównym bohaterze. Ciągłość spójną i wiarygodną, a przez to ciekawą. To o tyle istotne, że w książce „Kobieta w walizce” duch głównego bohatera przez pierwsze około 100 stron unosi się nad jego podopiecznym, aspirantem Grzegorzem Kaczmarkiem, którego mieliśmy okazję bliżej poznać przy okazji lektury „Zimnej sprawy”. I tak to właśnie jest z polską pisarką - wydawnictwo MUZA SA zapewnia czytelników w swoich opisach, że po książki z Hubertem Meyerem możemy właściwie sięgać w dowolnej kolejności. Jest to tylko połowa prawdy. Rzeczywiście, każda z powieści na dobrą sprawę stanowi osobną historią, ale wyobraźcie sobie, że przez 8 chaotycznie czytanych części bohater jest ciągle inny, a wy nie wiecie „Dlaczego”! To dość karkołomne zadanie. Tymczasem kierując się chronologią, łatwo wyciągnąć Meyerowi zachowania z jego przeszłości, które rzucają nowe światło na jego postawę w najmniej spodziewanych momentach. W pewnym sensie odbywamy z Hubertem Meyerem podróż jego życia. Zrobiło się nieco sentymentalnie, co?
„Kobieta w walizce” rozpoczyna się mocno nietypowo. Hubert Meyer wpadł w poważne tarapaty i nie wiadomo nawet, co się z nim aktualnie dzieje. To nie pierwszy raz, kiedy policyjny profiler stawał się jednym z podejrzanych w kryminalnych sprawach. Podobny motyw został przedstawiony, chociażby w powieści „Klatka dla niewinnych”, piątym tomie całej serii. Wcześniej jednak wynikało to z osobliwych metod działania Meyera, który jak kot, chodził własnymi ścieżkami i często wymykał się policyjnym procedurom. Tym razem sprawa jednak wygląda zupełnie inaczej. Meyer odpowiada za śmiertelne postrzelenie prokurator Weroniki Rudy. I znowu, kto nie czytał poprzednich części, może to potraktować jako jeden z wielu wątków tej serii, jednak znajomość twórczości Katarzyny Bondy zmienia pogląd na śmierć „Wery”, jak nazywał ją Meyer. Najbardziej doniosła w tym zakresie była druga część pod tytułem „Tylko martwi nie kłamią”. Katarzyna Bonda przedstawiła w niej zarys życia nie tylko Huberta Meyera, ale przede wszystkim prokurator Weroniki Rudy. Kobieta w przeszłości była uwikłana w związek z mężczyzną, który odebrał jej to, co najcenniejsze: wspólne dziecko. Prokurator Rudy od lat żyła wspomnieniami i pojawienie się w jej życiu Huberta Meyera, okazało się szansą, aby zmierzyć się z demonami przeszłości. Zresztą w mojej ocenie spotkanie Meyera i Rudy było potrzebne każdemu z nich. Nawet jeśli finał tej znajomości okazał się.... mocno niesatysfakcjonujący. Miałam bowiem w poprzednich częściach nadzieję, że Bonda skrzyżuje znowu drogi tej dwójki i pozwoli im w końcu być razem. Czy oznaczałoby to słodki koniec całej serii? Raczej nie, kolejne odwołania do przeszłości prokurator Rudy rzeczywiście mogłyby pchnąć przygody Meyera w osobiste porachunki, tymczasem Katarzyna Bonda pozostaje mniej lub bardziej wierna życiu pierwowzoru głównego bohatera, pana Bogdana Lacha. Dlatego też Meyer przez całą serię pozostaje w gruncie rzeczy samotnym mężczyzną i śmierć prokurator Rudy w poprzedniej części tylko ów samotność wzmaga. Wracając jednak do 8. części „Kobieta w walizce” - autorka przedstawia nam na pierwszych stronach niemal mistyczną postawę głównego bohatera. To spora zmiana w narracji. Do tej pory, jeśli Meyer był w kiepskim stanie, zwykle sięgał po alkohol i przygodny seks, aby poradzić sobie z traumami. Tym razem jest inaczej, nie ma ani morza tequili, ani tym bardziej napalonych kobiet pokroju Leny Pawłowskiej z „Florystki”. Zamiast sprawdzonych rozwiązań, Bonda rzuca policyjnego profilera w odmęty więziennej rzeczywistości, którą do tej pory główny bohater miał okazję oglądać z drugiej strony, wskazując na kolejnych sprawców najważniejszych morderstw. Szybko okazuje się również, że nie wszyscy współwięźniowie dobrze życzą naszego bohaterowi. Różnica między policjantem i kryminalistą to często jedna zła decyzja.
Zapomnijmy na chwile o Hubercie Meyerze. Znaleziono walizkę przy drodze wylotowej z Ełku, mieście położonym na północy Polski. Walizka kryje w sobie niespodziankę. Znajduje się w niej częściowo zwęglone ciało kobiety. Szczegółowe badania wskazują, że zwłoki należą do zaginionej Klaudii Janus, której zdjęcie zdobiło od dłuższego czasu okoliczne drzewa i słupy ogłoszeniowe. Kobieta, mimo szeroko zakrojonych poszukiwań, nie została odnaleziona i wydaje się, że sprawa w końcu znalazła swój finał. Konieczne będą badania DNA, aby ze 100% pewnością potwierdzić tożsamość zamordowanej kobiety w walizce. I tu pojawia się pierwsza niespodzianka - żaden z członków rodziny nie chce się poddać badaniom na zgodność materiału genetycznego. Pojawia się cień podejrzeń, że członkowie rodziny coś ukrywają, a podejrzenia te wzmacniają złożone w sprawie zeznania, które okazują się niespójne i niewiarygodne w świetle zgromadzonych dowodów. Co więcej, rodzina zaginionej wcześniej kobiety skrywała wiele tajemnic i z czasem okazuje się, że każdy z członków rodziny na dobrą sprawę miał swój osobisty motyw, aby kobieta zniknęła. Kim jest Klaudia Janus? Kobieta od lat żyła w nieudanym związku małżeńskim, wyszła za swojego męża bardzo młodo i decyzję tę podjęła w związku z presją, jaką wywierał na nią ojciec. Mężczyzna zajmował prominentne stanowisko w oczach lokalnej społeczności, jego obecność w strukturach rady miasta powodowała, że nikt nie chciał mu się narażać. Sprawa jest tym bardziej skomplikowana, że Klaudia miała dwójkę dzieci, tymczasem w okolicy co raz więcej mówiło się o jej romansie z tajemniczym Norwegiem, w którym zaginiona kobieta miała być zakochana po uszy. Policja dowiaduje się o nowym tropie od brata zaginionej. Jednocześnie jej siostra twierdzi, że nie było żadnego norweskiego kochanka i to ich brat upozorował morderstwo Klaudii, aby śledztwo w sprawie zostało w końcu zakończone. Dlaczego? Zgodnie z prawem, zaginiona osoba zostaje uznana za zmarłą dopiero po 10 latach bezowocnych poszukiwań. Decyzja w tym przedmiocie ma wpływ między innymi na podział majątku. Inaczej mówiąc, nie można sprzedać domu po zmarłej, jeśli jej ciało nie zostanie w międzyczasie odnalezione, a sprawa poszukiwań zakończona. Pozostaje 10 lat oczekiwania, a ceny nieruchomości jak wiadomo, cechuje raczej dynamika wzrostowa. To ważna wskazówka, którą podejmie... nie, nie nasz ulubiony profiler, Hubert Meyer, ale jego zdolny uczeń, aspirant Grzegorz Kaczmarek. Mężczyzna odznaczył się w poprzedniej części wielką bystrościom umysłu, aktualna sprawa jednak wydaje się mocno skomplikowana. Nie ma pewności, czy zaginiona Klaudia to tytułowa „Kobieta w walizce”, nie sposób również określić, gdzie jest reszta cała, nie wiadomo też, kto włożył zwęglony korpus do walizki ani dlaczego to zrobił. Sporo tych pytań, co? Fanów Meyera pragnę uspokoić – policyjny profiler będzie miał swoja ważną rolę do odegrania w tej historii, choć przyjdzie nam na to poczekać jakieś... sto stron powieści „Kobieta w walizce”. Cierpliwość czytelników zostanie nagrodzona. Katarzyna Bonda tym razem proponuje prawdziwą jazdę bez trzymanki i konia z rzędem temu, kto odgadnie zakończenie jej kryminalnej zagadki ?.
Katarzyna Bonda lubi zaskakiwać, podsuwać czytelnikowi fałszywe tropy, rzucać wyzwanie naszej intuicji. Warto zwrócić uwagę na research autorki – przedstawione śledztwo zahacza o wiele wątków i każdy z nich ma wpływ na dalszą fabułę. Pojawienie się nowej postaci w osobie Grzegorza Kaczmarka pozwala paradoksalnie spojrzeć nieco inaczej na postać Huberta Meyera, nie mieliśmy bowiem w tej serii żadnego punktu odniesienia dla pracy głównego bohatera. Katarzyna Bonda zdaje się rozumieć, że czas płynie nieubłaganie, a w policji dekada to epoka. Tym samym pojawienie się aspiranta Kaczmarka rzuca nowe światło na metody policyjnych profillerów i jestem szalenie ciekawa, w jakim kierunku dalej podąży ta seria. Jakie niespodzianki przyniesie nam rok 2023 w wykonaniu najlepszej polskiej pisarki?