Dodana przez
Patrycja Z.
w dniu 08.08.2025
Opinia użytkownika sklepu
Hmmm.. książka typu meh - nie była ani świetna ani okropna
Żeby było absolutnie jasne: to nie jest książka religijna, nie jest nawet o Jezusie. Wręcz przeciwnie – to raczej bardzo niepokojąca powieść, którą określiłabym jako dystopię.
Na początek – samo miejsce akcji: bliżej nieokreślony kraj, do którego ludzie przypływają łodzią jako uchodźczynie, „obmyte” ze swojej przeszłości. Główne bohaterki – starsza kobieta Simona i mała dziewczynka Dawida (dziewczynka, którą opiekowała się w trakcie podróży statkiem) – są takimi właśnie uchodźczyniami. Porządek w nowym kraju jest celowo bezosobowy i niewidoczny, ale istnieją wyraźne prawa, takie jak podział społeczny (piękne dzielnice mieszkaniowe, biedne osiedla socjalne, obozy dla uchodźców itp.) oraz bardzo biurokratyczna kultura, w której zasady, co jest słuszne, a co nie, są wszechobecne (bardzo kafkowskie). Mieszkanki tego kraju rekompensują to sobie uderzającą postawą „życzliwości” wobec siebie nawzajem i wobec istniejącego porządku: każda zachowuje się porządnie, czasem nawet w pewnym stopniu pomaga innym, ale bez ciepła, bez uczucia, jakby z oczywistego obowiązku.
Simona i Dawida obnażają tę kulturę życzliwości i idą pod prąd. W pierwszej części powieści Simona nieustannie podważa fundamenty porządku społecznego. W istocie reprezentuje ona człowieka namiętnego, który chce czegoś więcej niż tylko formalnego kontaktu, szacunku i uprzejmości; pragnie więcej – intelektualnie, emocjonalnie, seksualnie, a nawet w procesie pracy – i z pasją opowiada się za prawem jednostki do chcenia więcej. Ale tym samym ściera się z dobroduszną obojętnością urzędniczek, z którymi się styka, ze swoimi koleżankami z doków oraz sąsiadkami w barakach, które jej przydzielono.
Dla mnie postać Simony jest najbardziej fascynującą figurą tej intrygującej powieści. Być może bywa nieco nużąca i paternalistyczna, ale jest też trochę jak Sokrates – „wesz w futrze” – która doprowadza wszystkich wokół do nieprawdopodobnych rozmów filozoficznych. Na przykład z koleżankami z pracy rozmawia o dobru i złu, postępie i sensie pracy, idei sprawiedliwości i nieuchwytności historii. W tych dyskusjach inne kobiety akceptują naturalną oczywistość istniejącego porządku jako rozsądnej, racjonalnej organizacji, ale Simona się z tym nie zgadza.
A potem jest mała Davida, która – na swój sposób – również kwestionuje istniejący porządek; ale to postać, którą jako czytelniczki trudno nam uchwycić. Czasem jest anielską dziewczynką, która wszystkich oczarowuje, ale potrafi być też prawdziwą zołzą, uparcie zamkniętą w swojej wyobraźni i zawsze chcącą mieć rację. Ma na przykład swój własny system czytania, pisania i liczenia, co oczywiście prowadzi do konfliktu ze szkołą, do której uczęszcza.
Nie wiem, co o niej myśleć, i sądzę, że Coetzee celowo to tak skonstruował. Oczywiście, przez sam tytuł, cały czas zadajemy sobie pytanie: czy Dawida jest alternatywną wersją Jezusa? Coetzee sprytnie podsuwa drobne wskazówki, które pozwalają tak to interpretować: imię przybranej matki Simony to wyraźne nawiązanie do Szymona Piotra (najważniejszego ucznia Jezusa), przybrana matka Dawidy, Ines, jest dziewicą, która zawsze nosi błękit, a razem tworzą coś w rodzaju świętej rodziny, która ucieka pod koniec powieści. Również martwy koń, który – zdaniem Dawidy – może ożyć po trzech dniach, jest czytelnym odniesieniem do historii Chrystusa itd. Ale w wielu momentach Dawida jest po prostu nienasyconym, rozpuszczonym dzieckiem.
Niektóre osobyproponują sposób czytania tej powieści, w którym Dawida symbolizuje jednostkowość sprzeciwiającą się uniwersalnemu, indywidualność przeciwstawiającą się racjonalnej organizacji społeczeństwa i domagającą się prawa do własnej perspektywy i doświadczenia. W tym sensie jest zgodna z obrazem starszej Simony, który naszkicowałam. I coś w tym jest. Tą powieścią Coetzee miałby nam zaoferować krytyczne spojrzenie na naszą kulturę, sugerując, że w naszym nadmiernie uporządkowanym i hiper-racjonalistycznym społeczeństwie najwyraźniej nie ma miejsca na odmienne opinie i inne sposoby życia. A to z pewnością istotne przesłanie.
Muszę jednak przyznać, że nie jestem w pełni przekonana. Teza ta jest mocna w pierwszej połowie powieści, zwłaszcza dzięki uporczywym, często filozoficznie nacechowanym pytaniom, które Simona nieustannie zadaje. Ale z całym zamieszaniem wokół małej Dawidy w drugiej połowie powieści, Coetzee idzie krok dalej. Wydaje się, jakbyśmy przechodzili z kafkowskiej atmosfery w bardziej surrealistyczne, beckettowskie klimaty. Z powodu tej zmiany nawet uparta Simona zostaje zmuszona do roli obronnej, gdy próbuje nauczyć Dawidę podstawowych zasad interakcji międzyludzkiej i pokazuje potrzebę przejrzystych reguł czytania, pisania i liczenia. Dawida uparcie to odrzuca, co utrudnia śledzenie jej logiki.
Pod koniec powieści stara Simona zdaje się podsuwać nam klucz, wchodząc w umysł Dawidy: „A co, jeśli to my się mylimy, a ona ma rację?” – mówi do swojej koleżanki Eugenii. „A jeśli ta dziewczynka jest jedyną, która naprawdę to przejrzała?” Widać, że Coetzee chce nas wyrwać z naszej strefy komfortu tą sprzecznością.