Dodana przez GoliBroda w dniu 02-06-2022
Dla mnie "Zbrojni" zawsze byli nieco inni od reszty książek Pratchetta o Straży Miejskiej. Moim zdaniem, w miarę postępu podcyklu o Straży Miejskiej w Ankh-Morkpork, od "Straż!Straż! do "Niucha", punkt ciężkości przenosi się coraz bardziej na Samuela Vimesa, komendanta Straży i szlachcicu z małżeństwa, którego zaczęliśmy obserwować prawie na dnie. Ten sarkastyczny, surowy, niezwykle sprawiedliwy człowiek przechodzi w serii dużą przemianę. Ale "Zbrojni", druga część podcyklu i już piętnastą całej serii, wyróżnia się na tle reszty. To nie do końca jest książka o samym Vimesie, lecz tak naprawdę o kapitanie Marchewie, który ma swoje pięć minut.
Kiedy poznaliśmy Marchewę w "Straż! Straż!", był on naiwny oraz prosty. Sześciostopowy krasnolud (jest adoptowany),prawdziwy dziedzic starożytnego tronu Ankh-Morpork, przybył do Straży jako bardzo młody i zadziwiająco naiwny rekrut, wierzący w życie według zasad, z bardzo silnym poczuciem dobra i zła oraz sprawiedliwości, z dużą charyzmą, która jeszcze bardziej podkreślała jego pozorną prostotę. Ale to było wtedy. Teraz, w "Zbrojnych", Marchewa dostaje swoją szansę, by pokazać, dlaczego wraz z Vimesem, jest sercem i duszą Straży. To są przeprosiny Pratchetta dla Marchewy za to, że w poprzedniej historii zrobił z niego trochę bufona.
Sam Vimes ma odejść ze Straży po zbliżających się zaślubinach z Lady Sybil Ramkin, najszlachetniejszą i najbogatszą kobietą w Ankh-Morpork. Wszystko podczas gdy Straż rozszerza się i różnicuje - teraz zatrudniają trolla, krasnoluda i powiedzmy, że kobietę, a w mieście następuje ciąg podejrzanych morderstw przy użyciu dziwnej broni. Nasilają się również etniczne napięcia pomiędzy krasnoludami i trollami, również w straży. Ktoś musi się tym zająć! Wkracza Marchewa Żelaznywładsson, krasnolud o sześciu stopach i prawowity (choć tajny) następca tronu, ze swoją charyzmą, brakiem sarkazmu i subtelności, przytłaczającą szczerością i niezaprzeczalnym pociągiem do kapral Anguy, która jest kobietą I wilkołakiem.
Jak na dość krótką i humorystyczno-satyryczną książkę, ta w charakterystyczny dla Pratchetta sposób zagłębia się w dość głębokie tematy - odpowiedzialność, dyskryminacja, napięcia etniczne, kontrola broni - zagląda w nieprzyjemne zakamarki ludzkiej duszy. Choć wnioski mogą być smutne, przygnębiające, wciąż książka potrafi przynieść delikatną nadzieję i zabłysnąć życzliwością i zrozumieniem człowieka.
Jednym z najważniejszych punktów tej książki jest powoli rodząca się przyjaźń między tradycyjnymi wrogami, krasnoludem (Cuddy) i trollem (Detrytus). Ciekawie jest obserwować powolne rozpadanie się zakorzenionych stereotypów, nieśmiałe budowanie zaufania i szacunku, uczenie się patrzenia ponad to, co powierzchowne - wygląd, pochodzenie etniczne - i odrzucanie skupiania się na różnicach, a zamiast tego dostrzeganie i rozumienie jednostki kryjącej się pod tym wszystkim - przyjaciela, kolegi, człowieka. Pratchett jest niesamowity i sprawia, że widzisz większą całość zamiast mniejszych, nieistotnych części.
Nie trzeba dodawać, że uwielbiam dowcip i humor tej książki. Kalambury, żartobliwe przypisy, dowcipy - gdy w grę wchodzi pisarstwo Pratchetta, nigdy nie uważam ich za nadużywane czy nużące.
Absolutnie ocena 5/5. Polecam!
Dodana przez AgnellaRZ w dniu 02-06-2022
1. Nie lubię czytać fantastyki.
2. Sam pomysł czytania książki bez rozdziałów wydaje mi się ciężką czynnością.
3. Posiadam ponad 40 powieści Terry'ego Pratchetta.
4. Przeczytałam większość powieści Świata Dysku co najmniej dwa razy. Dlaczego? Terry był najzabawniejszym pisarzem na świecie.
Odkryłam go przez przypadek. Pewnego dnia, podczas wizyty u rodziny, miałam chwilę nudy, więc wzięłam do ręki jedyną książkę, jaką widziałam. Okładka wyglądała nieco młodzieżowo, ale lepsze to niż nic. Dwie godziny później myślałam nad wymówkami, dlaczego musiałam pożyczyć tę książkę. Śmiałam się do rozpuku przy wszystkich powieściach Świata Dysku, a gdybym dała im jakieś dwa lata przerwy między kolejnymi lekturami, za drugim razem śmiałabym się jeszcze mocniej.
W tej odsłonie powracamy do Ankh-Morpork, na czas ślubu Sama Vimesa z Lady Sibyl (tą, która hoduje smoki). Oznacza to również, że zbliża się jego emerytura. Dla jakiegoś karierowicza możecie sobie wyobrazić, co taka perspektywa oznacza. Co więcej, Straż powiększyła nieco swoje szeregi, mamy więc trolla Detrytusa, krasnoluda Cuddy i Anguę, która jest kobietą (przez większość czasu), sierżantów Colona, Nobby'ego i oczywiście Marchewę. Kiedy dochodzi do serii morderstw, Patrycjusz wyraźnie zabrania Vimesowi prowadzenia śledztwa, co rozpoczyna niesamowitą policyjną robotę, wspaniałe etymologiczne lekcje historii i badania charakterów tak mrocznych, jak bezksiężycowa noc (proszę, nie kłóćcie się, że bezksiężycowe noce nie są aż tak ciemne dzięki gwiazdom, Kapitan Vimes już to przedyskutował). Aha, i trzeba zapobiec rozpadowi miasta na kawałki.
Nie byłam przygotowana na niektóre wydarzenia, które miały miejsce w tej części i byłam BARDZO wzruszona! Obie nowe pary (Carrot i Angua oraz Detritus i Cuddy) były pełne zartów i radości. Kombinację troll-krasnolud polubiłam bardziej niż mojego ukochanego Gaspode'a. Jeśli miałabym wskazać ulubioną postać, to szczerze mówiąc nie potrafiłabym. Uczciwy i szczodry Vimes, dobroduszny Marchewa, uroczo inteligentny Gaspode, Detrytus, Cuddy, ... nawet Colon i Nobby czy pewien psychotyczny pudel. Przede wszystkim wielu z nich błyszczy, gdy są wrzuceni razem (jak Patrycjusz z Marchewką) i kocham ich wszystkich bardzo mocno. Podobnie jak samo miasto ze wszystkimi jego gildiami i zasadami.
Humor jest mroczny, akcja zapierająca dech w piersiach, postacie żywe. Śmiałam się i płakałam prawie przez całą książkę i po raz kolejny byłam zdumiona, jak trafnie autor odniósł się do aktualnych wydarzeń i ludzkiej natury, zwłaszcza biorąc pod uwagę wiek powieści.
Polecam, jeśli możesz, najpierw przeczytać "Straż! Straż!, choć oczywiście jak większość książek ze Świata Dysku można ją przeczytać kiedykolwiek. Zdecydowanie zachęcam każdego, kto lubi fantasy, przygodę, humor, satyrę i odrobinę tajemnicy.