Książka - Uczta dla wron Część 1 Cienie śmierci

DODAJ DO LISTY ŻYCZEŃ

Masz tę lub inne książki?

Sprzedaj je u nas

Uczta dla wron Część 1 Cienie śmierci

Uczta dla wron Część 1 Cienie śmierci

DODAJ DO LISTY ŻYCZEŃ

Masz tę lub inne książki?

Sprzedaj je u nas

Przez osiem tysięcy lat, ludziom zamieszkującym Zachodnie Krainy bliskie było widmo kolejnych intryg, spisków oraz brutalnych wojen — oto jednak zbliża się zima, a lodowate wichry wieją z północy, zapowiadając kolejny rozdział konfliktu między ludźmi pragnącymi władzy na Żelaznym Tronie. Winter is caming.  

Wydarzenia z poprzedniej części zmieniły perspektywę północnych krain na toczący się w Westeros konflikt zbrojny. Tragiczna śmierć, jaką poniósł Robb Stark w czasie Krwawych Godów, podważyła dalszy sens walki toczonej przez buntowników. Niewielka grupa lordów pozostaje wierna staremu porządkowi, jednak z każdym dniem jest ich coraz mniej. W tym samym czasie mieszkańcy Żelaznych Wysp podejmują kluczową decyzję dla ich dalszego istnienia — wybierają następcę Balona Greyjoya. Wszystkie Siedem Królestw ogarnął chaos i wojenna pożoga, to czas, kiedy jesień dobiega końca, a na horyzoncie widać pierwsze symptomy nadchodzącej zimy. Ataku piratów zdarzają się coraz częściej, z kolei ukryci po lasach bandyci i łotrzykowie, nie mają oporów, aby zniszczone wojną wioski grabić i podpalać. Niewiele w świecie Westeros wskazuje na przywrócenie ładu i porządku. Wcześniej jego mieszkańcom przyjdzie zmierzyć się z przeciwnikiem trudniejszym, niż wszystko, co do tej pory ich spotkało. Nadchodzi zima.  

„Pieśń Lodu i Ognia” została wydana w 1996 roku — G.R.R. Martin stworzył dzieło niezwykłe, przedstawiające losy rodu Lannisterow i Starków pragnących objąć władze nad Żelaznym Tronem. Bohaterowie tej opowieści nie cofną się przed niczym, aby osiągnąć swój cel – ich namiętności i zdrady, siła oraz słabości, wielkie marzenia i jeszcze większej obawy towarzyszą czytelnikowi przez kolejne strony jednej z najbardziej znanych powieści fantasy w historii literatury!

Cena rynkowa: 33.65 zł

Wybierz stan zużycia:

WIĘCEJ O SKALI

Przez osiem tysięcy lat, ludziom zamieszkującym Zachodnie Krainy bliskie było widmo kolejnych intryg, spisków oraz brutalnych wojen — oto jednak zbliża się zima, a lodowate wichry wieją z północy, zapowiadając kolejny rozdział konfliktu między ludźmi pragnącymi władzy na Żelaznym Tronie. Winter is caming.  

Wydarzenia z poprzedniej części zmieniły perspektywę północnych krain na toczący się w Westeros konflikt zbrojny. Tragiczna śmierć, jaką poniósł Robb Stark w czasie Krwawych Godów, podważyła dalszy sens walki toczonej przez buntowników. Niewielka grupa lordów pozostaje wierna staremu porządkowi, jednak z każdym dniem jest ich coraz mniej. W tym samym czasie mieszkańcy Żelaznych Wysp podejmują kluczową decyzję dla ich dalszego istnienia — wybierają następcę Balona Greyjoya. Wszystkie Siedem Królestw ogarnął chaos i wojenna pożoga, to czas, kiedy jesień dobiega końca, a na horyzoncie widać pierwsze symptomy nadchodzącej zimy. Ataku piratów zdarzają się coraz częściej, z kolei ukryci po lasach bandyci i łotrzykowie, nie mają oporów, aby zniszczone wojną wioski grabić i podpalać. Niewiele w świecie Westeros wskazuje na przywrócenie ładu i porządku. Wcześniej jego mieszkańcom przyjdzie zmierzyć się z przeciwnikiem trudniejszym, niż wszystko, co do tej pory ich spotkało. Nadchodzi zima.  

„Pieśń Lodu i Ognia” została wydana w 1996 roku — G.R.R. Martin stworzył dzieło niezwykłe, przedstawiające losy rodu Lannisterow i Starków pragnących objąć władze nad Żelaznym Tronem. Bohaterowie tej opowieści nie cofną się przed niczym, aby osiągnąć swój cel – ich namiętności i zdrady, siła oraz słabości, wielkie marzenia i jeszcze większej obawy towarzyszą czytelnikowi przez kolejne strony jednej z najbardziej znanych powieści fantasy w historii literatury!

Szczegóły

Opinie

Inne książki tego autora

Książki z tej samej kategorii

Dostawa i płatność

Szczegóły

Okładka: Miękka

Ilość stron: 511

Rok wydania: 2006

Rozmiar: 124 x 183 mm

ID: 9788372989536

Wydawnictwo: Zysk i S-ka

Inne książki: George R.R. Martin

Miękka , W magazynie
Używana Okazja

Taniej o 17.81 zł 39.90 zł

Twarda , W magazynie
Używana
Broszurowa , W magazynie
Używana Okazja

Taniej o 17.10 zł 35.85 zł

Twarda , W magazynie
Używana
Broszurowa , W magazynie
Używana Okazja

Taniej o 19.10 zł 31.59 zł

Twarda , W magazynie
Używana Okazja

Taniej o 44.00 zł 59.00 zł

Broszurowa , W magazynie
Używana Okazja

Taniej o 9.22 zł 49.00 zł

Inne książki: Pozostałe książki

Miękka , W magazynie
Używana
Miękka , W magazynie
Używana Wyprzedaż
W magazynie
Używana Okazja

Taniej o 14.96 zł 33.49 zł

Miękka , W magazynie
Używana Wyprzedaż Okazja

Taniej o 39.90 zł 44.78 zł

Miękka , W magazynie
Używana Wyprzedaż
Theasby Ian, Firth Henry
Twarda , W magazynie
Używana Wyprzedaż
Walliams David
Miękka , W magazynie
Używana Wyprzedaż
Opinie użytkowników
5.0
2 recenzje
Dodana przez Mateusz w dniu 20-10-2022

Miałem 10 lat, gdy pierwszy raz zobaczyłem film „Władca Pierścieni. Drużyna Pierścienia”. Bytem oszołomiony obrazem Petera Jacksona. Śródziemie wydało mi się krainą wyjątkową, niepomiernie ciekawszą niż świat, który w tamtym czasie mnie otaczał. Przy obejrzeniu drugiej części, tj. „Władca Pierścieni. Dwie Wieże”... po prostu wyłączyłem i jeszcze tego samego dnia pobiegłem do księgarni zamówić wszystkie trzy książki. Nie chciałem sobie psuć zabawy z czytania, nie wiedziałem wtedy jeszcze, że powieść Tolkiena okaże się o niebo lepsza aniżeli jej genialna ekranizacja. Kilka lat później przeżyłem kolejne niezwykłe spotkanie z literaturą gatunku fantasy — pierwszą część „Pieśni Lodu i Ognia” przeczytałem jeszcze zanim serial HBO ujrzał światło dzienne i poruszył cały świat. Już wtedy należałem do fanów całej serii, choć nie wszystkie książki jak się później okazało, przeczytałem we właściwiej chronologii. To jednak nie miało znaczenia: śmiałem się i płakałem razem z bohaterami George R. R. Martina, przezywałem ich wzloty i upadki, wielkie zwycięstwa i jeszcze większe, miłosne niepowodzenia. A dziś po wielu latach wróciłem do powieści należącej do cyklu pod tytułem „Uczta dla wron. Cienie śmierci”, a niżej opisuje moje wrażenia. W całym uniwersum Westeros jest to pozycja wyjątkowa, która obrazuje również, jak odważnie autor eksperymentował ze światem opisanym w „Pieśni Lodu i Ognia”. 

Powieść „Uczta dla wron. Cienie śmierci” to zupełnie nowe rozdanie w uniwersum Westeros. Poprzednie części wielokrotnie wywracały stary porządek, władcy wszystkich Siedmiu Królestw toczyli ze sobą pojedynki na śmierć i życie. George R. R. Martin uśmiercił w międzyczasie wielu bohaterów, Westeros jednak nie znosi próżni, w ich miejsce pojawiły się zupełnie nowe postacie. Niektórzy z nich pojawili się wcześniej i mieli swoją rolę do odegrania w toczących się bitwach, większość jednak znana była czytelnikom jedynie z mglistych wzmianek i podanych mimochodem informacji. Niektórzy z kolei pojawiają się po raz pierwszy i rzucają zupełnie nową perspektywę na toczący się konflikt o Żelazny Tron. Książka „Uczta dla wron. Cienie śmierci” jest wyjątkowa z wielu powodów — autor zrezygnował z wielu wątków, które wcześniej były szeroko omawiane: kolejna część cyklu „Pieśni Lodu i Ognia” wolna jest od narracji prowadzonej przez Deanerys, Tyriona, Brana czy też Jona, postaci znanych i lubianych z poprzednich tomów. Informacji związanych z Murem na północy oraz krainami położonymi daleko za morzem jest niewiele, George R. R. Martin skoncentrował się tym razem na krainach Siedmiu Królestw. Czy taki pomysł na książkę wniósł nowy powiew świeżości do Westeros? Bez wątpienia, jednak czytając kolejną cześć serii, miałem poczucie tęsknoty i nostalgii za ulubionymi postaciami, takimi jak Deanerys czy Tyrion, ufam jednak autorowi i wierze, że doskonale wie, co robi. Z powodów, o których pisałem wyżej, powieść „Uczta dla wron. Cienie śmierci” jest inna niż pozostałe — zmiana klimatu jest aż nadto widoczna, zmienia się również perspektywa i tempo akcji. Zgaduje, że George R. R. Martin uznał, że poprzednie tomy były w istocie wstrząsające w swojej narracji: liczne morderstwa, zdrady, namiętności i zawierane sojusze, wrzucały czytelnika na karuzelę emocji i nie pozwalały nawet na chwile oderwać się od poprzednich, czterech tomów „Pieśni Lodu i Ognia”. Wydaje mi się, że cała seria potrzebowała takiego tomu, gdzie czytelnik będzie miał okazję bliżej przyjrzeć się zmianom, jakie dokonały się w Siedmiu Królestwach, zwłaszcza że pojawia się wielu nowych bohaterów, a każdy z nich ma swoją własną historię, określone motywy i powody swoich zachowań, które zmierzają do osiągnięcia partykularnych celów w świecie Westeros. Jest to niewątpliwie zabieg nowy w kontekście minionych wydarzeń, pozwala jednak spojrzeć na wydarzenia opisane w poprzednich tomach z zupełnie nowej perspektywy. Nowy bohaterowie nie mają jednak wiele czasu, aby przedstawić się czytelnikowi – wojna między ludźmi trwa w najlepsze, tymczasem na północy Inni rosną w siłę, a lodowate wiatry niosą zapowiedź rychło zbliżającej się zimy. Każdy z bohaterów dostaje dwa, trzy rozdziały i często to wystarczy, aby wywrócić nasze spojrzenie na opisane do tej pory wydarzenia. Stanowią one również zapowiedź kolejnych zmian, które niebawem wstrząsną znów wszystkimi Siedmioma Królestwami. Jesteście gotowi na jazdę bez trzymanki w towarzystwie George R. R. Martina? „Uczta dla wron. Cienie śmierci” to przede wszystkim uczta dla czytelników i cienie pod oczami po nieprzespanych nocach, choć tym razem, autor proponuje nam opowieść krótszą niż pozostałe części. Nie dajcie się jednak zwieść niepozornym rozmiarom, książka kryje w sobie imponujące opisy uniwersum Westeros! 
Skoro już wspomniałem wyżej, czego nie ma w książce „Uczta dla wron. Cienie śmierci”, czas powiedzieć, jakie rewelacje tym razem proponuje nam George R. R. Martin. Narracje obserwujemy m.in. z perspektywy Cersei. Królowa – regentka napotyka liczne problemy w związku z objęciem władzy nad pozostałymi królestwami. Śmierć Tywina Lannistera była zaskoczeniem dla wszystkich, o ile w ogóle można w tych kategoriach rozpatrywać jakąkolwiek śmierć w książkach „Pieść lodu i ognia”. Czy Cersei broni się tym razem przed krytyką ze strony fanów, często żywiących głęboką awersję do wspomnianej postaci? Daleki jestem od wniosków, że George R. R. Martin dał szansę na rehabilitację królowej — regentce w książce „Uczta dla wron. Cienie śmierci”. Autor nie zmienia nic w sposobie ukazywania nam Cersei, nie przechodzi ona zmiany, nie ma w niej również refleksji po stracie pierworodnego syna i ojca w minionych odsłonach cyklu. Cersei wciąż wydaje się szalenie przebiegła i sprytna, co rusz knuje kolejne spiski, rozgrywa obecnych na królewskim dworze bohaterów, nie cofa się również przed niczym, aby osiągnąć swoje cele. Matka Jofrreya wchodzi w rolę makiawelistycznej królowej, gotowej do największych poświęceń, aby utrzymać władzę nad Żelaznym Tronem. Z reguły jednak wspomniane poświecenia dotyczą innych, nie jej samej, ponieważ Cersei powoli na oczach czytelnika popada w obłęd. Jestem ciekaw opinii psychiatrów w związku z tą postacią, wydaje się, że autor przypisał jej w kolejnym tomie cechy paranoidalne, co przecież nie byłoby niczym zaskakującym. Wielu władców w przeszłości miało trudność z odróżnieniem wroga od przyjaciela, a Cerseu na tym polu osiąga prawdziwe mistrzostwo. Czekałem na moment, gdy spojrzy w swojej komnacie w lustro i zobaczy sama w sobie największego wroga. I wiecie, co? Nie doczekałem się! Była mowa o Cersei, a zatem to dobry czas, aby płynnie przejść do jej ukochanego... brata. „Uczta dla wron. Cienie śmierci” przynosi czytelnikowi możliwość śledzenie narracji jego oczami. Już słyszę w swojej głowie wasze niepocieszenie! Jaime nie cieszył się do tej pory szczególną sympatią czytelników, pozostawał w cieniu Cersei, a ich kazirodczy związek wywoływał początkowo spore poruszenie, później zaś wydał się zupełnie naturalny, wpisany w świat Westeros, gdzie nawet karzeł może uchodzić za playboya i balować co noc z innymi niewiastami. Tyriona jednak nie ma w recenzowanym tomie, pojawia się za to, jak wspomniałem Jaimi — George R. R. Martin znów zagra na nosie czytelników. Dlaczego? Otóż Dowódcą Gwardii Królewskiej tym razem wypada zupełnie inaczej, niż miało to miejsce w poprzednich częściach. Jaimi w końcu daje się lubić, serio! Spotkałem się w życiu z twierdzeniem, że ludzi się nie zmieniają, to my poznajemy ich lepiej. Jak jest w przypadku kochanka i brata królowej Cersei? Prawda, jak to bywa w twórczości George R. R. Martina, leży gdzieś pośrodku. Jaimi stracił prawą rękę, co dla mężczyzny tak wysoko urodzonego jest sporą ujmą na honorze, nie może wszak władać orężem, a to czyni go w świecie Westeros... bezbronnym. Strata brata również wywołała w nim spore zmiany, w odróżnieniu od Cersei, jej brat przechodzi metamorfozę i zdobywa się na szereg refleksji. „Uczta dla wron. Cienie śmierci” to czas, gdy Jaimi dostrzega wady swojej opętanej władzą siostrzyczki, przestaje ją w końcu idealizować, widzi również, jak wiele jego działań doprowadziło w przeszłości do śmierci bliskich mu postaci. Jest to w mojej ocenie jedno z największych zaskoczeń, jakie tym razem serwuje nam autor. Moja ciekawość Jaimiego mocno eskalowała, spodziewałem się bowiem, że pozostanie on postacią wzorowaną na „Księciu z bajki” ze Shreka, nawet jego stylizacja w serialowej adaptacji HBO była łudząco podobna! Zachowanie zresztą również, Jaimi przekonany do tej pory o swojej wielkości, nie liczył się uczuciami i emocjami innych, podobnie zresztą jak jego siostrzyczka. To się zmienia i pojawia się pytanie: jaki cel ma w tym autor? Czy będzie nam dane obserwować rehabilitację królewskiego syna za swoje dawne grzechy? Jak wspomniałem wcześniej, „Uczta dla wron. Cienie śmierci”, przynosi czytelnikowi również wiele nowych wątków. Mamy okazję przeczytać o wydarzeniach, które miały w przeszłości miejsce w księstwie Dorne. Ciekawostką jest fakt, że ich doniosłość sprawiła, że George R. R. Martin, zdecydował się nam je przedstawić z perspektywy aż trzech osób. Mowa tutaj o księżniczce Ariannie, kapitanie straży księcia Dorne, Area Hotahu, a także rycerzu Królewskiej Gwardii, Arysa Oakhearta, towarzysza księżniczki Myrcelii. Bohaterowie Ci wnoszą spory powiew świeżości do narracji, pozwalają również zrozumieć, jak wydarzenia przedstawione w poprzednich częściach wpłynęły na codzienne życie Dorne oraz po której stronie opowiedzieli się władcy wspomnianej wyżej krainy. Trudno oprzeć się jednocześnie wrażeniu, że George R. R. Martin najlepsze zostawił na później! Znajomy, który przeczytał już całą „Pieśń lodu i ognia” mówił mi, że druga część „Uczy dla wron” przyniesie rozwinięcie wątków związanych z Dorne, nie chciałem jednak wiedzieć na ten temat nic więcej, tak aby nie psuć sobie zabawy, wspominał wam o tym, bo sam zastanawiałem się, jakie intencje miał autor, kreśląc taki właśnie taki rozwój fabuły w książce „Uczta dla wron. Cienie śmierci” ? Sprawa wydaje się bardziej oczywista, jeśli chodzi o przebieg zdarzeń, jakie małą miejsce wokół wyboru nowego władcy Żelaznych Wysp. Co ciekawe, podobnie jak ma to miejsce w przypadku podróży do Dorne, wyprawa za autorem do Żelaznych Wysp również pozwala nam śledzić narracje z perspektywy trzech osób. Czy będzie to już stały zabieg ze strony autora w kolejnych częściach? O tym przyjdzie nam się przekonać z czasem! Nie ulega jednak wątpliwości, że powieść „Uczta dla wron. Cienie śmierci” to książka inne niż poprzednie tomy, mniej brutalna i jakby... spokojniejsza? Nie jest to jednak reguła, postacie takie jak Asga, Victariion i Aeron nie budzą sympatii, ale jednocześnie wydają się szalenie wiarygodni, autor znakomicie oddał charakter ich sporów w przedmiocie obsadzenia Tronu z Morskiego Kamienia. Są to często dialogi zupełnie różne od tych znanych z Królewskiej Przystani i mam przekonanie, że ich opis w konfrontacji z szaleństwem, jakie ma miejsce pod czujnym okiem Cersei wyglądałyby co najmniej dziwnie, jak by dwa różne światy. Widać tu znakomity pomysł George R. R. Martin, który potrzebował nieco zwolnić tempo i przeniesienie akcji w sporym zakresie książki do krainy Żelaznych Wysp. Wraca również wątek Sansy, choć najstarsza córka Starków tym razem przedstawia się nam jako... Alayne. Młoda dziewczyna to jedno z większych zaskoczeń całej serii „Pieśni Lodu i Ognia”. Dobrze pamiętam ją z pierwszej i drugiej odsłony, tj. „Gry o Tron” oraz „Starcia Królów”, które miały za zadanie przedstawić nam bliżej bohaterom, przyjrzeć się ich motywacjom, celom, wyrobić sobie również opinie w ocenie narzędzi, jakimi się posługują, aby realizować swoje ambicje. W przypadku Sansy sprawa wydawała się prosta: młoda, naiwna trzepotka, której rozwiązaniem wszystkich problemów miało być wyjście za mąż za króla lub wysoko postawionego lorda, by przez resztę życia pławic się w luksusach, brać udział w ucztach organizowanych w Królewskiej Przystani oraz turniejach rycerskich, najlepiej na cześć samej Sansy. Tak przedstawiła się nam przyszła królowa, jednak życie szybko zweryfikowało jej plany. Dziewczyna miała poślubić Joffreya i już przez sam ten fakt, trudno mówić, aby jej przeznaczenie było dla niej samej łaskawe. Młodociany król to była szuja i menda jakich mało nawet w uniwersum Westeros. Rozpieszczony, przekonany o swojej nieomylności, bez szacunku dla innych, często nawet przyjaciół i rodziny. Początkowo zdawał się dostrzegać to wszystko jedynie Tyrion, ten jednak zajęty był swoimi uciechami doczesnymi, to on jednak z czasem jako pierwszy starał się postawić do pionu Joffreya. Finalnie zabrakło mu czasu, przyszły król zginął w czasie Purpurowego Wesela, a Sansa... poczuła w końcu ulgę, wydaje się jednocześnie, że wyzbyła się swoich złudzeń i nie jest już ta samą naiwną panienką co wcześniej. Sansa jak wspomniałem, nosi teraz imię Alayne i musi dostosować się do zupełnie nowej roli, co wiąże się m.in. z osobliwym stosunkiem, jaki żywi do Littlefingera. Wspomniany jegomość to w moich oczach wielka niespodzianka — pamiętam go dobrze z pierwszego tomu, tam niewiele wskazywało, że będzie miał tak ważną rolę do odegrania w rywalizacji o Żelazny Tron. Wydawał się sprytny, przebiegły i enigmatyczny, choć budził raczej pozytywne emocje, nie sposób było mi jednak zobaczyć w nim jednej z najważniejszych postaci dla całej fabuły, zwłaszcza w oceanie bohaterów, jaki serwował nam George R. R. Martin w poprzednich czterech odsłonach cyklu „Pieśni Lodu i Ognia”. Podobnie jak w przypadku Jaimiego, rozwój postaci Littlefingera będzie dla mnie szalenie interesujący, zwłaszcza w kontekście relacji z najstarszą córką Starków. Pozornie reprezentują dwa różne światy, jednak połączenie tych sił może w przyszłości wywrócić świat Westeros. Zwłaszcza że Sansa zyskuje nowego sojusznika w osobie Lorda Baelisha. Mężczyzna wydaje się zdecydowany, aby mentorować niedoszłej królowej, pod wpływem jego słow, dziewczyna zaczyna myśleć rozsądniej, jest też mniej pochopna w swoich sądach, bardziej skora do kompromisów, krótko mówiąc... Sansa dorasta na naszych oczach. 

Losy Sansy nierozłącznie są związane z postacią Brienne. Na łamach książki „Uczta dla wron. Cienie śmierci” mamy okazję śledzić narrację również jej oczami. W poprzednich częściach Brienne złożyła obietnice królewskiej parze: lady Cateltyn i Jaimiemu, wyruszyła na poszukiwanie Sansy, jednak bez powodzenia – Sansa pozostaje w ukryciu i spora w tym rola Littlefingera, który nie tylko wykazał się pomysłowością, ale miał również dość rozumu, aby zatrzeć wszelkie ślady po Sansie. Pojawiają się w międzyczasie plotki i sugestie, że najstarsza z córek Starka może znajdować się w Orlim Gnieździe, szybko jednak są one odrzucane z uwagi na małe prawdopodobieństwo takiej możliwości, co tylko wzmaga we mnie przekonanie, że Littlefinkger świetnie to sobie przemyślał! A co się dzieje w kolejnej części „Pieśni Lodu i Ognia” z Aryią? Poznajemy ją w pierwszych tomach, gdy ma zaledwie 9 lat, a jednak wprowadza sporo zamieszania na królewskich dworach Westeros. Aktualnie dziewczyna trafia do Braavos, a tam odkrywa świątynię Boga o Wielu Twarzach. Młodsza córka Starków, podobnie jak Sansa, zmierzy się z szeregiem wyzwań, podejmie również nauki i można odnieść wrażenie, że jej postać z każdą kolejną książka rośnie w oczach czytelników. 

Jeśli chodzi o bohaterów, to przytoczyłem na łamach swojej recenzji książki „Uczta dla wron. Cienie śmierci” niemal wszystkie postacie, które dla tej części mają kluczowe znaczenie, choć nie wyczerpują one wszystkich imion – mimo iż książka wydaje się mniej obszerna niż wcześniejsze tomy, postaci drugoplanowych pojawia się znów bez liku. Warto jednak wspomnieć, że nie tylko bohaterowie ewoluują i zmieniają się na naszych oczach, podobnie rzecz wygląda w przypadku szaty graficznej książki. Wyraźnie spowolnienie w narracji znajduje swoje odzwierciedlenie w ilustracjach. Są one mniej mroczne niż w poprzednich częściach, z kolei sama okładka jest jak by bardziej... enigmatyczna, trudno na niej rozpoznać konkretne postacie. Spotkałem się z opiniami fanów, że to celowy zabieg ze strony autora, który miał służyć podkreśleniu wyjątkowości książki „Uczta dla wron. Cienie śmierci”. Trudno polemizować z opiniami, że wspomniane wyżej rozwiązanie rzeczywiście przynosi nowe rozdanie dla serii „Pieśni Lodu i Ognia”, nie sposób mi jednak rozstrzygnąć, czy autor właśnie tym zamysłem kierował się przy tworzeniu okładki. Może geniusz George R. R. Martina polega nie tylko na tym, że stworzył unikalny i niepowtarzalny świat, ale również na tym, że wszelkie jego niedociągnięcia postrzegamy przez pryzmat umyślnych intencji autora? Jeśli zaś chodzi o sam układ tekstu, to również nastąpiło wiele zmian w tym zakresie. Każdy nowy rozdział zaczyna się od kolejnej strony, co w moich oczach poprawiło estetykę i ułatwia wracanie do książki w chwilach, gdy przerwano nam jej czytanie. Wydaje się jednak, że nie ma co oczekiwać, że pomysł ten w przyszłości również będzie realizowany, ponieważ przy dłuższych tomach mogłoby to niekorzystnie wpłynąć na ich wydłużenie, a przecież i tak wielu miłośników fantasy uważa, że „Pieśń Lodu i Ognia” to najobszerniejsza książka tego gatunku! Literówki czy błędy w zakresie fleksyjnej odmiany imion pojawiają się rzadko, znalazłem ich kilka, ale nie wpływają one na ogólny odbiór powieści. Kiedy pytałem o to znajomych, usłyszałem, że mam jakiś fetysz związany z poprawnością językową, bo mało kto zwraca uwagę na uwagę. Czy to prawda? Czy wam też to nie przeszkadza to tego stopnia, że nawet nie zauważacie pojedynczych błędów w tłumaczeniu? ? Z kolei pod względem językowym trudno cokolwiek zarzucić powieści „Uczta dla wron. Cienie śmierci”. George R. R. Martin wypracował już sobie określony styl, za który jest ceniony i szanowany, niemniej książka w pierwszej kolejności kierowana jest do fanów całego cyklu i sięganie po nią bez znajomości wcześniejszych części „Pieśni Lodu i Ognia” może być sporym wyzwaniem, powodować chaos w głowie, porównywalny z włączeniem serialu HBO w połowie. Niby można uchwycić ogólny zamysł autora, jednak tracimy przy tym wielowątkowość całej fabuły, gdzie diabeł tkwi w szczegółach. Albo George R. R. Martin w nich tkwi, ponieważ autora cenie również za niuanse, które w oczach oddanych fanów potrafią urastać do rangi „easter eggów”. Ich poszukiwanie sprawia wielką frajdę, nie zawsze jest warunkiem zrozumienia dalszej fabuły, częściej stanowi oczko puszczane przez George R. R. Martina w kierunku oddanych miłośników „Pieśni Lodu i Ognia”. 

Nie rozumiem krytycznych głosów wobec książki „Uczta dla wron. Cienie śmierci”. Ta wiem, ludzie chcą seksu, przemocy i kolejnych wielkich bitew w uniwersum Westeros, jednak gatunek fantasy ma określone zasady. Powieść będąca przedmiotem mojej recenzji stanowi swojego rodzaju interwał w całej fabule pozwala wziąć głęboki oddech czytelnikowi, autor z kolei zyskuje możliwość przedstawienia wielu nowych postaci. Był to zabieg konieczny z uwagi na śmiertelne żniwo, jakie zabrało Starcie Królów. Z drugiej strony, jeśli wziąć pod uwagę wątek Jaimiego, Sansy czy też wydarzenia na Żelaznych Wyspach, nie sposób pominąć tej książki i przejść do dalszej fabuły opisanej w odsłonie „Uczta dla wron. Sieć spisków”. Powieści autora nie mają wyraźnie uporządkowanej chronologii, jednak przyjęło się czytać je zgodnie z ustalonym kanonem. Odstępstwa od tej reguły sprawiają, że w przeszłości, czytając kolejne części serii, można nie zrozumieć subtelnej rozgrywki toczonej o Żelazny Tron, która nie zawsze przecież przynosi nam dźwięk oręża i ostatniego oddechu umierających postaci. Czasami wygrywa spryt i przebiegłość! 

Dodana przez Aleksander w dniu 20-10-2022

Nie rozumiałem początkowo, skąd się bierze ten wszechobecny zachwytu nad serialem „Gra o Tron”. Słyszałem, że HBO zaproponowało widzom liczne sceny seksu, przeplatane z krwawą jatką urządzoną w uniwersum Westeros, nie wiedziałem jednak, czym ten serial różni się od pozostałych. Poza tym nigdy nie byłem fanem serialów wydawanych w kilku sezonach, postrzegałem to za stratę czasu. „Gra o Tron” liczy sobie aż 76 odcinków, we wrześniu tego roku powstał również prequel pod tytułem „Ród smoka”, łatwo policzyć, że potrzeba przynajmniej miesiąca, aby nie zawalić życia i jednocześnie obejrzeć wszystkie odsłony megahitu opartego na prozie George R. R. Martina. A później dowiedziałem się, że kolejni bohaterowie umierają jeden po drugim, autor nie oszczędza nikogo, a sama historia przedstawiona została niezwykle wiarygodnie i ciekawie. Trudno było mi to połączyć z gatunkiem fantasy, który nigdy nie cieszył się moim szczególnym zainteresowaniem, pomijając naturalnie „Władcę Pierścieni” J.R.R. Tolkiena. I to właśnie wspomniane dzieło położyło się cieniem na moim odbiorze innych dzieł z gatunku fantasy, trudno mi było sobie bowiem wyobrazić, że spod ludzkiej reki może wyjść cokolwiek piękniejszego i bardziej doniosłego. Opowieść o małych Hobbitach, powołanych do rzucenia na kolana wrednego Saurona wpisywała się w typowy klimat gatunku, gdzie ci, których o to nie podejrzewamy, decydują o losach świata. Kto z nas mógłby przypuszczać, że mały czarodziej, zawładnie zbiorową wyobraźnią czytelników w każdym wieku? J.K. Rowling poszła podobna ścieżka co J.R.R. Tolkien i nie ma w tym nic złego — geniusz obu autorów sprawił, że ich książki na stałe weszły do kanonu literatury najpiękniejszej. A potem sięgnąłem po historię opisaną przez George R. R. Martina w „Pieśni Lodu i Ognia”. Moja percepcja świata zupełnie się zmieniła. Oto bowiem autor zaprasza czytelników do fantastycznego świata, gdzie Matka Smoków czynią starania o Żelazny Tron, rodzeństwo w Królewskiej Przystani ma ze sobą romans, a rubaszny karzeł, słynący z zamiłowania do ucztowania i cnót niewieścich, ma więcej do powiedzenia, aniżeli cała armia wojowników. Dziś już wiem, że „Pieśń Lodu i Ognia” to tzn. Low fantasy, czyli mocno nawiązujące do naszej rzeczywistości. Jako osoba żywo zainteresowana historią, widzę niezwykłą analogię twórczości brytyjskiego pisarza do czasów późnego średniowiecza, choć tam nie było smoków. Czy na pewno? Kiedy czytałem kolejną część "Pieśni Lodu i Ognia" pod tytułem „Uczta dla wron. Cienie śmierci”, nabrałem wątpliwości. Wielkość George R. R. Martina związana jest m.in. z tym że świat ukryty miedzy jego słowami jest o wiele ciekawszy, aniżeli ten, w którym żyjemy i o którym kiedykolwiek czytaliśmy.  

Aktualnie jestem mniej więcej w połowie czytania „Pieśni Lodu i Ognia”. I jest to chyba pierwszy raz, kiedy zamawiając książkę, dwa razy sprawdzam, czy na pewno wrzuciłem do koszyka dobry tytuł. Dlaczego? Chronologia u George R. R. Martina to rzecz... umowna. Istnieje oczywiście kanon, będący odniesieniem dla wszystkich części, jednak właśnie od recenzowanej książki „Uczta dla wron. Cienie śmierci” wiele zmienia się w melodiach „Pieśni Lodu i Ognia”. W poprzednich częściach nastąpiła gwałtowna eskalacja działań wojennych, co świetnie zostało opisane w drugiej części pod tytułem „Starcie królów”. Tym samym mieliśmy okazję poznać wszystkich władców Siedmiu Królestw, którzy mieli prawa i rozmaite tytułu do Żelaznego Tronu. Jednocześnie George R. R. Martin kontynuuje swój osobliwy sposób prowadzenia narracji, gdzie bohaterowie, których zdążyliśmy poznać i polubić, nierzadko... giną na kolejnych stronach. Jest to jednocześnie FASCYNUJĄCE i mocno irytujące. Jak to możliwe, że Robb Stark nie żyje? Jak to się stało, że pożegnaliśmy Joffreya? No dobra, o ile ten pierwszy jawił nam się jako mąż stanu, a jego pobudki obok objęcia władzy w Królewskiej Przystani związane były również z uratowaniem sióstr z niewoli oraz zemstą za śmierć ojca, o tyle trucizna w kielichy wina Joffreya pewnie ucieszyła spore rzesze fanów. To w pewnym sensie zabawne, że autor napisał postacie tak różnych od siebie bohaterów, a jednocześnie pozwolił im zginąć... w bardzo podobny sposób. O ile w przypadku Robba Starka, Krwawe Gody będą pewnie wspominane przez dekady wśród sympatyków fantasy, o tyle Purpurowe Wesele młodocianego króla nie obije się szerokim echem. Umarł król, niech żyje król. Jaki król? Na to pytanie wiele postaci w Westeros ma swoja własną odpowiedź. Nierzadko popartą dźwiękiem oręża.  

Nie jest dziełem przypadku, że książka „Uczta dla wron. Cienie śmierci” cieszy się opinią... innej od innych w twórczości George R. R. Martina. Brytyjski pisarz porzucił wiele wątków, inne z kolei postanowił rozwinąć, a największe zaskoczenie przynoszą nam zupełnie nowe postacie, o których wcześniej słyszeliśmy niejako „pośrednio”, czyli w rozmowach pomiędzy mieszkańcami Westeros. Niemałym szokiem dla fanów serii (w tym również dla mnie!), okazał się brak narracji ze strony postaci budzących szczególne sympatie w poprzednich częściach cyklu. Mowa przede wszystkim o Daenerys, Tyrionie, czy Branie. Podobnie rzecz wygląda z dalekimi krainami na północy, śmierć Robba Starka położyła się cieniem na wydarzeniach związanych z Winterfell. Zamiast więc zabierać czytelnika w dalekie podróże, jak to bywało wcześniej, George R. R. Martin daje nam szansę bliżej przyjrzeć się wszystkim Siedmiu Królestwom. Wywołuje to spore zmiany w samej narracji: jej tempo... spada. Wiem, trudno w to uwierzyć, mając w pamięci, chociażby poprzedni tom, trzeba jednak oddać autorowi, że zrobił wiele, aby przyzwyczaić czytelników do szalonego tempa. I oto okazuje się, że w powieści „Uczta dla wron. Cienie śmierci” tego tempa brakuje. Czy to zarzut? Nie, przeciwnie! Wydaje mi się, że to właśnie recenzowana część stanowi tak wyczekiwany od pierwszego tomu powiew świeżości. Pamiętam, że kiedy skończyłem czytać „Władcę Pierścieni”, pojawiła się w mojej głowie myśl, jak by to było zacząć od nowa, raz jeszcze? Zazdrościłem znajomym, którzy wcześniej nie czytali Tolkiena. W kontekście „Pieśni Lodu i Ognia”, George R. R. Martin daje nam niejako szansę na ponowne, pierwsze spotkanie. Po pierwsze dlatego, że język, jakim się posługuje autor na łamach książki, ewoluował, a opisy poszczególnych krain i samych bohaterów są jeszcze ciekawsze. Po drugie, wielu bohaterów już nie żyje, a życie w Westeros nie znosi próżni. W ich miejsce pojawiają się kolejne postacie, które poznajemy za sprawą ich historii z minionych lat, celów i ambicji, jakie pragną spełnić i relacji, jakie wiążą je z innymi postaciami, co nierzadko oznacza pojedynek na śmierć i życie, albo... pójście do łóżka. Jestem przekonany, że pisząc o tym dwie dekady temu, pewnie zostałbym zbanowany z moją recenzją! Dziś jednak nikogo to nie dziwi, a ilość scen seksu, jaką charakteryzuje się „Gra o Tron” jest prawdziwie obłędna. I znam takich, co oglądali serial tylko dla nich ?  

W książce „Uczta dla wron. Cienie śmierci” narrację obserwujemy z różnych perspektyw, niekiedy nawet trzech naraz! Zanim jednak przejdę do szczegółów, chciałbym wspomnieć o Cersei. Królowa-matka (ten zwrot zawsze kojarzył mi się z ulem pszczół!) nie zmieniła się. Wciąż wydaje się sprytna, przebiegła i skupiona na objęciu władzy na Żelaznym Tronie. W przeszłości nie budziła sympatii i to się nie zmienia w kolejnej części prozy brytyjskiego pisarza. Cersei stopniowo popada w obłęd, nie potrafi odróżnić wrogów od przyjaciół, jej działania zbyt często wynikają z emocji, a nie chłodnej kalkulacji. Bywało i tak w książkach „Pieśni Lodu i Ognia”, że postacie wyjątkowo wredne i niesympatyczne ulegały przemianie na skutek zdarzeń, które je spotkały. Przykład? Sansa. Jaimi. Ale nie Cersei! Utrata pierworodnego syna i śmierć ojca nie skłoniły ją do refleksji w przedmiocie swojego zachowania, można wręcz odnieść wrażenie, że Cerseu zrobiła się stara i zgorzkniała, wszędzie węszy spisek, a najczęściej ma on miejsce tylko w jej głowie. Zwłaszcza że jak wspomniałem, recenzowany tom wolny jest od narracji prowadzonej przez Tyriona, a jak wiadomo, to on byłbym najbardziej rozsądnym z trójki rodzeństwa ? A co z Jaimim, bratek Cersei i jej kazirodczym absztyfikantem? O ile osoba Cersei niezmiennie wywołuje we mnie poczucie awersji, o tyle jej brat i kochanek zmienił się nie do poznania. Stracił rękę, stracił przyjaciół, ale... otworzył oczy na świat, który go otacza. A tym światem długo przecież była Cersei. Jaimi coraz częściej dostrzega jej negatywny wpływ na wydarzenia w Królewskiej Przystani. Jestem szalenie ciekawy, co dalej z tego wyniknie, znając wyobraźnię George R. R. Martina, mogę tylko podejrzewać, że tych dwoje kochanków wkrótce stanie się swoimi największymi antagonistami! Tylko komu wtedy kibicować, skoro wśród trojga dzieci Tywina Lanniserta, pozytywny vibe budzi jedynie karzeł z zamiłowaniem do alkoholu i zapach młodych kobiet?    

Jak pisałem we wstępie, obok postaci dobrze już znanych, pojawiają się zupełnie nowe imiona. A za nimi kryją się niekiedy... bohaterowie z poprzednich części. Kojarzycie Alayne? Nie? To nic, ja też jej nie znałem wcześniej, a jednocześnie przez pierwsze dwa tomy byłem mega ciekaw jej losów ? jak to możliwe? Alayne to nowe imię Sansy. Niedoszła królowa to wielka niespodzianka książki „Uczta dla wron. Cienie śmierci”. Pamiętam ją dobrze z jej początków w Królewskiej Przystani. Sposób, w jaki zaistniała najstarsza z córek Starków, rodził obawy, że będzie tylko nic nieznaczącym dodatkiem do osoby Joffreya. Dziewczyna wychowana w przekonaniu, że jest piękna i wyjątkowa, przeznaczona królowi albo mocarnym lordom, wydawała się do bólu naiwna. Jakiś czas temu rozmawiałem z moją dziewczyną, która powiedziała, że Sansa symbolizuje każdą dziewczynę, zanim ta stanie się kobietą. Wtedy uznałem to za kolejną mądrość mojej lubej, dziś jednak widzę, ile sensu miały w sobie tamte słowa. Sansa się zmieniła. Nie dzieje się to jednak samoistnie, to nie tak, że pewnego dnia obudziła się w komnacie i wykrzyczała całemu Westeros, że od dzisiaj będzie mądrą i rozumną niewiastą. George R. R. Martin jej nie oszczędzał, dziewczyna straciła ojca, brata, a jej ukochany okazał się w gruncie rzeczy błaznem, niż obiecanym jej mężem. Sansa spędziła sporo czasu w niewoli, znalazła się również pod wpływem Cersei, która od początku widziała w niej zagrożenie, kierując się zasadą „Trzymaj przyjaciół blisko, a wrogów jeszcze bliżej”. A skoro pojawiła się Sansa, to czas słów kilka powiedzieć na temat Littlefingera. Początkowo jawił się nam on jako przebiegły spiskowiec, współcześnie powiedzielibyśmy, że to taki „biały kołnierzyk”, który rękoma innych osiąga swoje cele i nigdy za własną rękę złapać się nie da. A jeśli się da, to powie, że to nie jego ręką i wszyscy mu uwierzą. Śledzenie jego postaci wydało mi się o tyle interesujące, że w świecie, gdzie odcinane głową latają na prawo i lewo, pojawia się przestrzeń dla dyplomacji i erudycji. Symbolizuje je właśnie Littlefinger, a jego porwanie Sansy w poprzednich tomach przynosi nam określone konsekwencje, o których tutaj nie wspomnę, aby nie psuć wam zabawy z czytania „Uczta dla wron. Cienie śmierci” ?  

Mógłbym tak pisać i pisać, książka liczy sobie niecałe 500 stron, a jednak porusza mnóstwo wątków, szczególnie w odniesieniu do nowych bohaterów. Odkrywanie ich historii było jedną z najprzyjemniejszych rzeczy podczas czytania książki „Uczta dla wron. Cienie śmierci”, dlatego powstrzymam się z ich szczegółowym omawianiem ?. Czy kolejna cześć z serii „Pieśni Lodu i Ognia” zachwyca jak poprzednie? I tak i nie. Jeśli szukacie dzikich scen seksu i krwawych potyczek, to śmiało możecie przeskoczyć, powieść „Uczta dla wron. Cienie śmierci”. Autor tym razem spowolnił tempo akcji, dzięki temu zyskujemy okazję, aby przyjrzeć się bliżej Westeros, które znajduje się aktualnie w stanie ciszy przed burzą. Potężne burze, jakie wywołało „Starcie Królów”, wymagało chwili głębokiego oddechu, a George R. R. Martin   wykorzystał ten czas, aby odkryć na nowo przed czytelnikiem cudowny świat wszystkich Siedmiu Królestw. Wśród fanów to właśnie ta odsłona cieszy się opinią najmniej brutalnej i wyuzdanej, jednak w przypadku prozy brytyjskiego pisarza można odnieść wrażenie, że nawet gdyby napisał książkę telefoniczną, to jej czytanie okazałoby się wielką przygodą w świecie fantasy. Podobnie jak ma to miejsce w przypadku powieści „Uczta dla wron. Cienie śmierci”!  

Sposoby dostawy

Płatne z góry

InPost Paczkomaty 24/7

InPost Paczkomaty 24/7

13.99 zł

Darmowa dostawa od 190 zł

ORLEN Paczka

ORLEN Paczka

11.99 zł

Darmowa dostawa od 190 zł

Kurier GLS

Kurier GLS

12.99 zł

Darmowa dostawa od 190 zł

Kurier DPD

Kurier DPD

13.99 zł

Darmowa dostawa od 190 zł

Pocztex Kurier

Pocztex Kurier

12.99 zł

Darmowa dostawa od 190 zł

Kurier GLS - kraje UE

Kurier GLS - kraje UE

69.00 zł

Odbiór osobisty (Dębica)

Odbiór osobisty (Dębica)

3.00 zł

Płatne przy odbiorze

Kurier GLS pobranie Kurier GLS pobranie

23.99 zł

Sposoby płatności

Płatność z góry

Przedpłata

platnosc

Zwykły przelew info